Z ogromną przykrością oświadczam, że muszę zawiesić bloga.
Zostanie wznowiony najprawdopodobniej w wakacje. Przepraszam, że robię to po tak długiej nieobecności, ale myślałam, że dam radę - nie dam. Do tego opowiadania potrzebna jest masa pracy i dużo więcej czasu niż na mojego drugiego bloga, dlatego więc muszę was opuścić.
Wiem, że była Was garstka, ale cieszę się nawet z tego.
Jeszcze raz przepraszam ♥
Rozdział 5 „Ciocia Sarah”
Wysiedliśmy na skromnej stacji wyłożonej
brukiem. Pociąg wolno ruszył dalej wydobywając z siebie gwizdy, parę i głośny,
równomierny stukot dudniący w moich uszach. Naprzeciw nas znajdował się
podłużny budynek z ciemnego drewna, przy którym stały trzy ławki oddalone od
siebie o kilka metrów. Mocno zacisnęłam palce na uchwycie wyblakłej torby
podróżnej. Przeszedł mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Wzięłam głęboki oddech
mający na celu choć chwilowe uspokojenie. Drake także się denerwował. Jedynie
słodka, mała Hope skakała z nóżki na nóżkę z radosnym uśmiechem na bladej
twarzyczce nie mogąc doczekać się nowych zakamarków do odkrycia. Całą podróż
przespała Drake’owi na kolanach mrucząc coś od czasu do czasu pod nosem, więc
teraz tryskała energią.
Rozejrzałam się powoli, całą wioskę
otaczały gęste, sosnowe lasy. Zaczęliśmy iść wzdłuż budynku. Potem zaszliśmy na
szosę. Po obu stronach piaszczystej drogi wznosiły się drewniane domy
jednorodzinne otoczone wonią letnich kwiatów i owoców. Nie czuć tu było wojny i
strachu, jakby cierpienie i ból nie miały tu dostępu, jakby ten teren był
otoczony jakąś magiczną siłą. Podmuch letniego, ciepłego wiatru ochoczo
poruszał pojedynczymi kosmykami moich brązowych włosów wychodzących z warkocza.
Odetchnęłam głęboko prażąc twarz w południowych promieniach słońca. Ptaki
cudownie śpiewały nadając tej przepięknej scenerii uroku. Nagle poczułam jak
Hope puszcza moją rękę. Spojrzałam w jej stronę ściągając brwi, ale po chwili
uśmiechnęłam się spokojnie. Dziewczynka podbiegła niezdarnie do motyla
siedzącego na jednym z purpurowych kwiatów. Machał wolno swoimi cytrynowymi
skrzydłami przypominającymi nieco liście. Hope zaciekawiona stworzeniem
stopniowo zwalniała aż w końcu stanęła w bezruchu kilkanaście centymetrów od
stworzenia zafascynowana jego widokiem. Powoli zbliżyła się do owada i
przykucnęła obok niego po czym uśmiechnęła się delikatnie i lekko przechyliła
głowę oglądając go z każdej strony. Zawiał wiar, a motyl prowadzony jego
podmuchem uniósł się w powietrze i delikatnie poruszał swoimi skrzydłami lecąc
niezgrabnie. Pomyślałam wtedy, że jesteśmy podobni do tego motyla.
Hope wróciła do nas roześmiana wyrywając
mnie z zamyślenia. Chwyciła moją dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Skręciliśmy w
małą dróżkę i szliśmy nią przez jakiś czas. Byłam oczarowana pięknem wioski,
które puszyło się w świetle letniego słońca. Z ogrodów dochodził dźwięk
zapracowanych trzmieli oblepionych pyłem i rozkoszny, delikatny trzepot
motylich skrzydeł, które widziałam za każdym razem gdy przymknęłam powieki.
Powietrze wypełniała woń kwiatów, które cieszyły oczy swoimi bladymi,
krwistymi, purpurowymi, pomarańczowymi, fioletowymi lub bordowymi płatkami
rozkładającymi się w stronę promieni słonecznych.
Lato w pełni...
Dotarliśmy do dużego, drewnianego domu na
skraju lasu. Szum wysokich sosen przyjemnie wypełniał moje uszy. Obok budynku
rozpościerał się najpiękniejszy ogród jaki widziałam. Purpurowe kocanki,
śnieżne, delikatne konwalie, lilowe i błękitne kosaćce, fioletowe
kosmosy-onętki, białe margarytki, perłowe jeżówki, żółty i pudrowy łubin,
fioletowe i brzoskwiniowe goździki, lazurowo – fiołkowe astry – wszystko to
stanowiło niezwykle wielobarwną i piękną kompozycję, na którą nie mogłam się
napatrzeć. Bordowe Malwy pięły się obok brązowych, rzeźbionych okiennic.
Zachwyt przepełnił mnie od środka. Oczy odtworzyłam najszerzej jak mogłam, by
pochłonąć całe piękno ogrodu skąpanego w letnim słońcu. U brzegu brązowego,
drewnianego płotu stał duży, purpurowy, fioletowy i biały podwójny bez. Zaraz
obok wyrastała dumna Hortensja o cyjanowych (delikatny niebieski – dop. aut.) i
fiołkowych kwiatach. Barwne motyle przemieszczały się jak piórka chwiejące się
z każdym mocniejszym podmuchem wiatru do niewiadomego celu. Staliśmy tak chwilę
podziwiając przepiękny obraz jaki się przed nami roztaczał. To było
niesamowite. W końcu Drake powolnym krokiem ruszył w stronę furtki ciągnąc za
sobą zapatrzoną w ogród Hope. Brunet wyjął haczyk z małej dziurki i odtworzył
bramkę, która cicho zaskrzypiała. Ruszyłam za rodzeństwem. Szłam cała spięta
wzdłuż budynku po wydeptanej ścieżce. Bałam się, że ciotka Drake’a nie będzie
chciała mnie przyjąć. Ale nie byłabym wtedy na nią zła. W końcu nagle na jej
głowę spada trójka dzieci, z czego jedno nawet nie jest z nią spokrewnione.
Sama nie wiedziałam, czy byłabym w stanie przygarnąć cudze dziecko.
Nagle moje rozmyślania przerwał kobiecy
głos. Podniosłam szybko głowę. Przed nami stała średniego wzrostu kobieta z
ciemnymi włosami uczesanymi w niskiego koka. Wycierała ręce o biały fartuch z
różową koronką na brzegach.
-Witajcie
moi kochani!- odparła serdecznie.
Drake
jednak nie uśmiechnął się na jej słowa. Jeszcze bardziej się spiął, a Hope
patrzyła ponuro na ziemię.
-Dzień
dobry!- starałam się jakoś złagodzić sytuację.
-O,
my się jeszcze chyba nie znamy – kobieta podeszła do mnie szybko i ujęła moją
dłoń w swoje ręce – Jestem Sarah. – uśmiechnęła się ciepło.
-J-
ja jestem Crystal...- odparłam niepewnie zaskoczona jej otwartością.
-Ciociu...-
zaczął Drake na co kobieta zwróciła się w jego stronę puszczając już moją dłoń
– Kiedy Crystal była mała zginęli jej rodzice. Przeszła pod opiekę ciotki i jej
męża, którzy zginęli w trakcie nalotu na nasze miasteczko. Spotkaliśmy się
zaraz po katastrofie. Nasza mama jest w szpitalu. Nie mamy gdzie mieszkać, nasz
dom spłonął. –brunet przerwał i wziął głęboki oddech- czy przyjmiesz naszą
trójkę do siebie?
Twarz
kobiety wykrzywił grymas zaskoczenia. Patrzyła to na Drake’a, to na Hope, to na
mnie. Staliśmy tak w niezręcznej ciszy modląc się w duchu, żeby Sarah nas
przyjęła.
-Zgoda
– odparła w końcu – będziecie mogli u mnie mieszkać aż wyzdrowieje wasza mama-
dodała nadal poważnie, ale po chwili ciepło się uśmiechnęła. – chodźcie, akurat
robiłam placki.
Ruszyliśmy
za brunetką, przeszliśmy przez niewielki, drewniany taras z pięknie zdobioną
ławką. W wejściu do domu wisiała niebiesko – biała zasłona, która wiedziona
wiatrem falowała powoli. Weszliśmy do domu. W małym przedpokoju znajdowało się
dużo butów o większych i mniejszych rozmiarach. Powyżej półki z butami
znajdował się długi wieszak na kurtki skromnie zapełniony płaszczami,
narzutkami i chustami. Weszłam przez niewielki próg do kuchni, w której unosił
się przepiękny zapach. Wszędzie znajdowały się drewniane półki, na których
stały kubki i wisiały różne, ręcznie robione ozdóbki. Usiadłam grzecznie za
stołem łącząc nogi i prostując się. Zjedliśmy posiłek w ciszy. Na twarzy Hope
zagościł uśmiech zaraz po tym, jak napełniła brzuch.
-Chyba
powinna się położyć- powiedziała z uśmiechem Sarah patrząc na przymykajacą
powieki Hope- Chodź moja droga – zwróciła się do mnie – pomożesz mi –
dokończyła po czym wstała od stołu.
Podążyłam
za nią z Hope przecierającą oczy u boku. Kobieta odtworzyła drzwi do małego
pokoju, którego ściany były pomalowane na brzoskwiniowo i z szafy stojącej w
rogu wyjęła gruby koc, kołdrę i poduszkę.
Położyliśmy małą spać i wróciliśmy do kuchni. Sarah była rzeczowa. Wydawało
mi się, że jej wyraz twarzy się zmienił.
-
W jakim stanie jest Twoja matka? -
zapytała brunetka upijając łyk herbaty.
Drake
spuścił głowę, widziałam jak jego mięśnie stopniowo się napinają.
-Moja
matka zmarła.
Oczy
Sarah natychmiast się rozszerzyły. Zwiotczałą ręką natychmiast odstawiła kubek,
z którego wylała się niewielka ilość napoju. Kobieta zbladła na twarzy.
-Ale...
Ale jak to? Powiedziałeś.. Powiedziałeś coś innego.
-Dla
dobra Hope- Drake uciął rozmowę i nawet nie spojrzał na ciotkę.
-Idźcie
się przejść- powiedziała podenerwowana brunetka wodząc wzrokiem gdzieś po
ścianach.
Wyszliśmy
z domu najszybciej jak mogliśmy i próbowaliśmy uspokoić swoje przyśpieszone
bicie serca na świeżym powietrzu. Chwilę staliśmy przy tej pięknej rzeźbionej
ławce, a potem ruszyliśmy ścieżką w stronę lasu. Na dworze panowało przyjemne
ciepło, które ochoczo oplatało moją skórę przypominając miękki koc podczas
zimowych wieczorów.
Nie mogłam skupić się na żadnej myśli, nie
pozwalała mi na to ich ilość. Nie miałam żadnych domysłów. Po twarzy Drake’a
widziałam, że także się martwił, ale nie śmiałam mu się dziwić. Za chwilę mógł
się dowiedzieć, że on i jego siostra nie mają gdzie przespać nocy. Martwiłam
się wtedy bardziej o rodzeństwo niż o siebie. Szliśmy w milczeniu, a każde z
nas biło się z myślami. Spod naszych stóp co jakiś czas dochodził odgłos
pękania suchych gałęzi. Korony drzew, które popychane podmuchem wiatru huśtały
się na boki tworząc przepiękny i tajemniczy szum, wypełniał śpiew ptaków.
Wszystko tworzyło doskonałą harmonię, którą żal było naruszać słowem. Starałam
się wyłączyć myślenie, ale wracałam nieświadomie do tematu Sarah. Chciałam za
wszelką cenę i wyciszyć, ale głowa mi pękała.
Szliśmy tak bardzo długo. Nie pamiętam ile
godzin, ale wiem, że gdy wracaliśmy złote słońce chyliło się ku zachodowi.
Rozglądając się zauważyłam, że na skraju lasu wznosi się dość spore wzgórze, z
którego na pewno pięknie jest oglądać zachody słońca. To była cudowna
miejscowość, pełna niezwykłego uroku. Pamiętam, że bardzo chciałam tam zostać,
jakby to był raj....
Bardzo mi smutno, że zawieszasz bloga, ale rozumiem. Nie mogę już doczekać się wakacji (choć dopiero zaczyna się przerwa świąteczna XD), ale mam nadzieję, że jak wrócisz to z głową pełną pomysłów i weną jak to wszystko zapisać :*
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału - przeniosłam się do tego pięknego ogrodu! Już czułam jego zapach, widziałam tą piękną różnorodność barw... Od razu przeniosłam się do mojego upragnionego lata...
Szkoda mi naszych bohaterów... Co chwila muszą przypominać sobie o tragedii, która ich spotkała. Wątpię, by ta ciotka ich wyrzuciła z domu... Ale wszystko jest możliwe. Mam nadzieję, że okaże trochę serca i znajdą w jej domu ciepły azyl, gdzie będą mogli spokojnie się ukryć...
Żałuję, że zawieszasz bloga, ale jestem w pełni świadoma ulotności czasu, który mknie jak szalony, więc możesz liczyć na mnie w wakacje. Ja nadal nie mogę uwierzyć, że to już święta i dosłownie za moment zacznie się nowy rok. :')
OdpowiedzUsuńOpisy były przepiękne. Zaczarowały mnie i mimo że widziałam kilka błędów (w tym literówek), to w żadnym stopniu tekst nie stracił na wartości. Mogłam poczuć tę pozorną wiosnę, która zaprasza, by zatonąć w morzu barw i zapachów. I to ostatnie zdanie, że ta miejscowość wydawała się rajem dla Crystal. Czymś nierealnym, czymś, co zdawałoby się nie miało mieć prawa miejsca w czasie wojny. Jednocześnie smutne, radosne, ironiczne i niemożliwe do wyobrażenia. Pomyślałam, że ta wioska była czymś w rodzaju kokonu, azylu, dokąd wojna nie ma wstępu. I, szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy chcę, by pozwolić moim myślom mknąć dalej w tym kierunku. To jest trudne. Zwłaszcza dla naszego pokolenia, które tę tematykę zna jedynie z gazet, telewizji czy Internetu.
Trochę się rozpisałam, ale stwierdziłam, że nie ma sensu się ograniczać. ;)
Ściskam ciepło i życzę wesołych świąt! ❤
Pozdrawiam,
Cassie :)
wieczne-pioro-cassie.blogspot.com
Szkoda, że następny rozdział dopiero ujrzy światło dzienne w wakacje. Jednak jeśli nie masz czasu dla siebie i swoich obowiązków, to nie miałaś zbytnio wyboru. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę tu coś nowego ;)
OdpowiedzUsuńTen ogród jest taki piękny w moim wyobrażeniu ♥ Cała ta okolica to czysta magia natury, która została niedotknięta przez grymas wojny. Sytuacja, jaka rozegrała się w domu cioci Sarah (w mojej wyobraźni bardzo przytulnym i jednocześnie dosyć przestrzennym), była swoistym kontrastem między otoczeniem a emocjami, które wisiały w powietrzu i ciążyły każdemu. Wszystkim jest ciężko, jednak mam nadzieję, że Sarah przyjmie ich do siebie. Nie musi tego robić i nie zdziwi mnie, jeśli ich zostawi, jednak nie sądzę też, aby im odmówiła. Dlatego spacer był dobrym wyjściem. Trzymam kciuki, że sytuacja rozwiąże się pomyślnie, chociaż nie oczekuję happy endu.
Życzę weny i wysyłam całuski,
Vanfanell