czwartek, 17 grudnia 2015

Przepraszam...

Z ogromną przykrością oświadczam, że muszę zawiesić bloga.
Zostanie wznowiony najprawdopodobniej w wakacje. Przepraszam, że robię to po tak długiej nieobecności, ale myślałam, że dam radę - nie dam. Do tego opowiadania potrzebna jest masa pracy i dużo więcej czasu niż na mojego drugiego bloga, dlatego więc muszę was opuścić.
Wiem, że była Was garstka, ale cieszę się nawet z tego.

Oto to, co dałam radę do tej pory napisać:
Jeszcze raz przepraszam ♥

Rozdział 5 „Ciocia Sarah”
     Wysiedliśmy na skromnej stacji wyłożonej brukiem. Pociąg wolno ruszył dalej wydobywając z siebie gwizdy, parę i głośny, równomierny stukot dudniący w moich uszach. Naprzeciw nas znajdował się podłużny budynek z ciemnego drewna, przy którym stały trzy ławki oddalone od siebie o kilka metrów. Mocno zacisnęłam palce na uchwycie wyblakłej torby podróżnej. Przeszedł mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Wzięłam głęboki oddech mający na celu choć chwilowe uspokojenie. Drake także się denerwował. Jedynie słodka, mała Hope skakała z nóżki na nóżkę z radosnym uśmiechem na bladej twarzyczce nie mogąc doczekać się nowych zakamarków do odkrycia. Całą podróż przespała Drake’owi na kolanach mrucząc coś od czasu do czasu pod nosem, więc teraz tryskała energią.
     Rozejrzałam się powoli, całą wioskę otaczały gęste, sosnowe lasy. Zaczęliśmy iść wzdłuż budynku. Potem zaszliśmy na szosę. Po obu stronach piaszczystej drogi wznosiły się drewniane domy jednorodzinne otoczone wonią letnich kwiatów i owoców. Nie czuć tu było wojny i strachu, jakby cierpienie i ból nie miały tu dostępu, jakby ten teren był otoczony jakąś magiczną siłą. Podmuch letniego, ciepłego wiatru ochoczo poruszał pojedynczymi kosmykami moich brązowych włosów wychodzących z warkocza. Odetchnęłam głęboko prażąc twarz w południowych promieniach słońca. Ptaki cudownie śpiewały nadając tej przepięknej scenerii uroku. Nagle poczułam jak Hope puszcza moją rękę. Spojrzałam w jej stronę ściągając brwi, ale po chwili uśmiechnęłam się spokojnie. Dziewczynka podbiegła niezdarnie do motyla siedzącego na jednym z purpurowych kwiatów. Machał wolno swoimi cytrynowymi skrzydłami przypominającymi nieco liście. Hope zaciekawiona stworzeniem stopniowo zwalniała aż w końcu stanęła w bezruchu kilkanaście centymetrów od stworzenia zafascynowana jego widokiem. Powoli zbliżyła się do owada i przykucnęła obok niego po czym uśmiechnęła się delikatnie i lekko przechyliła głowę oglądając go z każdej strony. Zawiał wiar, a motyl prowadzony jego podmuchem uniósł się w powietrze i delikatnie poruszał swoimi skrzydłami lecąc niezgrabnie. Pomyślałam wtedy, że jesteśmy podobni do tego motyla.
     Hope wróciła do nas roześmiana wyrywając mnie z zamyślenia. Chwyciła moją dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Skręciliśmy w małą dróżkę i szliśmy nią przez jakiś czas. Byłam oczarowana pięknem wioski, które puszyło się w świetle letniego słońca. Z ogrodów dochodził dźwięk zapracowanych trzmieli oblepionych pyłem i rozkoszny, delikatny trzepot motylich skrzydeł, które widziałam za każdym razem gdy przymknęłam powieki. Powietrze wypełniała woń kwiatów, które cieszyły oczy swoimi bladymi, krwistymi, purpurowymi, pomarańczowymi, fioletowymi lub bordowymi płatkami rozkładającymi się w stronę promieni słonecznych.
     Lato w pełni...
   Dotarliśmy do dużego, drewnianego domu na skraju lasu. Szum wysokich sosen przyjemnie wypełniał moje uszy. Obok budynku rozpościerał się najpiękniejszy ogród jaki widziałam. Purpurowe kocanki, śnieżne, delikatne konwalie, lilowe i błękitne kosaćce, fioletowe kosmosy-onętki, białe margarytki, perłowe jeżówki, żółty i pudrowy łubin, fioletowe i brzoskwiniowe goździki, lazurowo – fiołkowe astry – wszystko to stanowiło niezwykle wielobarwną i piękną kompozycję, na którą nie mogłam się napatrzeć. Bordowe Malwy pięły się obok brązowych, rzeźbionych okiennic. Zachwyt przepełnił mnie od środka. Oczy odtworzyłam najszerzej jak mogłam, by pochłonąć całe piękno ogrodu skąpanego w letnim słońcu. U brzegu brązowego, drewnianego płotu stał duży, purpurowy, fioletowy i biały podwójny bez. Zaraz obok wyrastała dumna Hortensja o cyjanowych (delikatny niebieski – dop. aut.) i fiołkowych kwiatach. Barwne motyle przemieszczały się jak piórka chwiejące się z każdym mocniejszym podmuchem wiatru do niewiadomego celu. Staliśmy tak chwilę podziwiając przepiękny obraz jaki się przed nami roztaczał. To było niesamowite. W końcu Drake powolnym krokiem ruszył w stronę furtki ciągnąc za sobą zapatrzoną w ogród Hope. Brunet wyjął haczyk z małej dziurki i odtworzył bramkę, która cicho zaskrzypiała. Ruszyłam za rodzeństwem. Szłam cała spięta wzdłuż budynku po wydeptanej ścieżce. Bałam się, że ciotka Drake’a nie będzie chciała mnie przyjąć. Ale nie byłabym wtedy na nią zła. W końcu nagle na jej głowę spada trójka dzieci, z czego jedno nawet nie jest z nią spokrewnione. Sama nie wiedziałam, czy byłabym w stanie przygarnąć cudze dziecko.
     Nagle moje rozmyślania przerwał kobiecy głos. Podniosłam szybko głowę. Przed nami stała średniego wzrostu kobieta z ciemnymi włosami uczesanymi w niskiego koka. Wycierała ręce o biały fartuch z różową koronką na brzegach.
-Witajcie moi kochani!- odparła serdecznie.
Drake jednak nie uśmiechnął się na jej słowa. Jeszcze bardziej się spiął, a Hope patrzyła ponuro na ziemię.
-Dzień dobry!- starałam się jakoś złagodzić sytuację.
-O, my się jeszcze chyba nie znamy – kobieta podeszła do mnie szybko i ujęła moją dłoń w swoje ręce – Jestem Sarah. – uśmiechnęła się ciepło.
-J- ja jestem Crystal...- odparłam niepewnie zaskoczona jej otwartością.
-Ciociu...- zaczął Drake na co kobieta zwróciła się w jego stronę puszczając już moją dłoń – Kiedy Crystal była mała zginęli jej rodzice. Przeszła pod opiekę ciotki i jej męża, którzy zginęli w trakcie nalotu na nasze miasteczko. Spotkaliśmy się zaraz po katastrofie. Nasza mama jest w szpitalu. Nie mamy gdzie mieszkać, nasz dom spłonął. –brunet przerwał i wziął głęboki oddech- czy przyjmiesz naszą trójkę do siebie?
Twarz kobiety wykrzywił grymas zaskoczenia. Patrzyła to na Drake’a, to na Hope, to na mnie. Staliśmy tak w niezręcznej ciszy modląc się w duchu, żeby Sarah nas przyjęła.
-Zgoda – odparła w końcu – będziecie mogli u mnie mieszkać aż wyzdrowieje wasza mama- dodała nadal poważnie, ale po chwili ciepło się uśmiechnęła. – chodźcie, akurat robiłam placki.
Ruszyliśmy za brunetką, przeszliśmy przez niewielki, drewniany taras z pięknie zdobioną ławką. W wejściu do domu wisiała niebiesko – biała zasłona, która wiedziona wiatrem falowała powoli. Weszliśmy do domu. W małym przedpokoju znajdowało się dużo butów o większych i mniejszych rozmiarach. Powyżej półki z butami znajdował się długi wieszak na kurtki skromnie zapełniony płaszczami, narzutkami i chustami. Weszłam przez niewielki próg do kuchni, w której unosił się przepiękny zapach. Wszędzie znajdowały się drewniane półki, na których stały kubki i wisiały różne, ręcznie robione ozdóbki. Usiadłam grzecznie za stołem łącząc nogi i prostując się. Zjedliśmy posiłek w ciszy. Na twarzy Hope zagościł uśmiech zaraz po tym, jak napełniła brzuch.
-Chyba powinna się położyć- powiedziała z uśmiechem Sarah patrząc na przymykajacą powieki Hope- Chodź moja droga – zwróciła się do mnie – pomożesz mi – dokończyła po czym wstała od stołu.
Podążyłam za nią z Hope przecierającą oczy u boku. Kobieta odtworzyła drzwi do małego pokoju, którego ściany były pomalowane na brzoskwiniowo i z szafy stojącej w rogu wyjęła gruby koc, kołdrę i poduszkę.  Położyliśmy małą spać i wróciliśmy do kuchni. Sarah była rzeczowa. Wydawało mi się, że jej wyraz twarzy się zmienił.
- W jakim stanie jest Twoja matka? -  zapytała brunetka upijając łyk herbaty.
Drake spuścił głowę, widziałam jak jego mięśnie stopniowo się napinają.
-Moja matka zmarła.
Oczy Sarah natychmiast się rozszerzyły. Zwiotczałą ręką natychmiast odstawiła kubek, z którego wylała się niewielka ilość napoju. Kobieta zbladła na twarzy.
-Ale... Ale jak to? Powiedziałeś.. Powiedziałeś coś innego.
-Dla dobra Hope- Drake uciął rozmowę i nawet nie spojrzał na ciotkę.
-Idźcie się przejść- powiedziała podenerwowana brunetka wodząc wzrokiem gdzieś po ścianach.
Wyszliśmy z domu najszybciej jak mogliśmy i próbowaliśmy uspokoić swoje przyśpieszone bicie serca na świeżym powietrzu. Chwilę staliśmy przy tej pięknej rzeźbionej ławce, a potem ruszyliśmy ścieżką w stronę lasu. Na dworze panowało przyjemne ciepło, które ochoczo oplatało moją skórę przypominając miękki koc podczas zimowych wieczorów.
     Nie mogłam skupić się na żadnej myśli, nie pozwalała mi na to ich ilość. Nie miałam żadnych domysłów. Po twarzy Drake’a widziałam, że także się martwił, ale nie śmiałam mu się dziwić. Za chwilę mógł się dowiedzieć, że on i jego siostra nie mają gdzie przespać nocy. Martwiłam się wtedy bardziej o rodzeństwo niż o siebie. Szliśmy w milczeniu, a każde z nas biło się z myślami. Spod naszych stóp co jakiś czas dochodził odgłos pękania suchych gałęzi. Korony drzew, które popychane podmuchem wiatru huśtały się na boki tworząc przepiękny i tajemniczy szum, wypełniał śpiew ptaków. Wszystko tworzyło doskonałą harmonię, którą żal było naruszać słowem. Starałam się wyłączyć myślenie, ale wracałam nieświadomie do tematu Sarah. Chciałam za wszelką cenę i wyciszyć, ale głowa mi pękała.

     Szliśmy tak bardzo długo. Nie pamiętam ile godzin, ale wiem, że gdy wracaliśmy złote słońce chyliło się ku zachodowi. Rozglądając się zauważyłam, że na skraju lasu wznosi się dość spore wzgórze, z którego na pewno pięknie jest oglądać zachody słońca. To była cudowna miejscowość, pełna niezwykłego uroku. Pamiętam, że bardzo chciałam tam zostać, jakby to był raj....



poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Drugie LA

Dziękuję za nominację Amelii White z bloga ♥ Roztopić serca ♥
Przejdźmy od razu do pytań ^^

1.Masz laptopa czy stacjonarny?
Ja mam laptopa, ale stacjonarny w domu też się znajdzie...

2. Masz zwierzaka?
Mam ^^ Dwa koty i psa...

3.Jeśli tak jak ma na imię i jakie ma śmieszne zachowania? Jeśli nie jakiego chciałabyś mieć?
Jeden kot to Gracek, kotka to Jagoda i suczka to Saba i ona zawsze jak się schylasz żeby ją pogłaskać kładzie się na plecy i jak przestajesz ja głaskać to tak fajnie zgina łapkę i Cię szturcha ^^ A koty w prezencie zawsze nam przynoszą ptaki i mysze pod drzwi. I lubią się ganiać i bawić, tak łapką fajnie się szturchają.

4.Najodleglejsze pragnienie?
Nie wiem

5.Ulubiony pluszak z dzieciństwa?
Miałam ich naprawdę mnóstwo i wszystkie kochałam tak samo ^^

6.Masz smaka na maka?
Nie xd

7.Lubisz maliny?
A kto nie lubi?!

8.Jesteś za in vitro czy przeciw? XDXDXD
Głupie pytanie, ale na nie odpowiem poważnie. Jak dla mnie – nie ma w tym nic złego.

9.Ciepło czy zimno?
Ciepło, jestem zmarźlak ^^

10.Wolność?
Złudne uczucie znaczące dla każdego coś innego

11.Myślałaś kiedyś żeby uciec?
Nie, jest mi dobrze i krzywda mi się nie dzieje, a uciekanie od problemów nic nie da^^

Teraz oczywiście kogoś nominuję, a będzie to Całkiem nowa opowieść Hogwardzka... i MonaVerrax3. Przecudny blog, wszystkich na niego zapraszam. Po prostu coś pięknego, niezwykła historia...

Pytania ode mnie:
1. Ile masz lat?
2. Do której klasy będziesz chodzić.... od jutra? xd
3. Co lubisz w ludziach a czego nienawidzisz?
4. Jakie czytasz blogi (tematyka)? i czy jest ich dużo?
5. Opisz siebie z wyglądu.
6. Twoja ulubiona piosenka?
7. Lubisz rysować? Jakie jest Twoje hobby?
8. Jesteś zła, że Cię nominowałam?
9. Opisz swój charakter w dziesięciu słowach.
10. Mieszkasz w mieście czy na wsi?
11. Twój ulubiony cytat?

To wszystko ^^ Jeszcze raz dziękuję za nominację. Prawdopodobnie następny post będzie już zawierał rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze! Jesteście naprawdę kochane! 
Pozdrawiam cieplutko i życze udanego początku roku!


środa, 26 sierpnia 2015

Pierwsze LBA na tym blogu

Nominację dostałam od passion forever, która prowadzi świetnego bloga Od nienawiści przez przyjaźń do miłości   
Dziękuję bardzo, to pierwsza nominacja na tym blogu, z której oczywiście się bardzo cieszę.

1.Krótka historia założenia twojego/waszego bloga?
Chciałam opisać coś co już było łącząc film i książkę o innej tematyce w całość. To opowiadanie sprawdzające moje możliwości i wiedzę.

2.Masz jakieś rodzeństwo?
Tak, dwie siostry.

3.Kiedy założyłaś/przyczyniłaś się do założenia tego bloga?
14 lipca, od razu dodałam wstęp.

4.Z którą postacią ze swojego bloga się najbardziej utożsamiasz?
Z Crystal, nawet piszę w pierwszej osobie...

5.Dobrze piszesz opowiadania. Jaką miałaś ocenę na koniec roku szkolnego z przed tych wakacji z j. polskiego?
Szósteczkę :3

6.Twój ulubiony kwiat?
Szczerze to nie znam połowy nazw kwiatów, które mamy w domu ani w ogródku, ale bardzo lubię orchidee, róże, frezje, lilie, zawilce, przylaszczki, fiołki i lwie paszcze. No i zawsze Naparstnice mnie fascynowały.

7.Jesteś optymistą, realistą czy może pesymistą?
Najwięcej we mnie realizmu, ale czasem zdarzają mi się przebłyski pesymizmu.

8.Jaki jest Twój żywioł?
Woda, silna, na przemian spokojna i rwąca, niebezpieczna, porywcza, czasem okrutna i nieobliczalna, ale dająca życie.

9.Do szkoły chodzisz chętnie czy z przymusu?
Lubię chodzić do szkoły, mam świetną klasę (boże, niech dojdzie do nas ktoś nowy) i co prawda nie lubię się uczyć na prace klasowe, ale lubię się uczyć jako tako, na lekcjach, słuchając nauczyciela.

10.Czytasz mojego bloga? A jak tak to co o nim sądzisz? Jeżeli nie czytasz, zaczniesz? *>Nie zmuszam do pozytywnej oceny lub czytania bloga<
Uważam, że robisz z każdy rozdziałem ogromne postępy, które wspaniale widać choć ty ich pewnie nie dostrzegasz. Teraz naprawdę bardzo dobrze piszesz i robisz coraz mniej błędów.

Nominuję tylko jedną osobę, ale chyba nie możecie mieć mi za złe, bo ciągle nominuję kilka osób na moim drugim blogu. No więc tą osobą jest Venfanell Viceroy, która prowadzi bloga Porwać dla żartów niebo

1.Mieszkasz na wsi czy w mieście?
2.Czemu założyłaś bloga?
3.Twoja ulubiona bloggerka?
4.Kiedy przeczytałaś pierwszy blog o Jelsie?
5.Jakiej muzyki słuchasz?
6.Do której klasy będziesz chodzić od pierwszego września?
7.Lubisz nosić biżuterię?
8.Twoje największe marzenie?
9.Gdybyś mogła mieć w domu każde zwierzę to jakie by ono było?
10. Trzy ulubione książki i pięć ulubionych filmów?
11. Czytasz dużo blogów o tematyce Jelsy? Jeśli nie to dlatego, że ci się nie chce, czy dlatego, że nie spełniają Twoich oczekiwań?

Proszę, żebyś także kogoś nominowała.

Zapraszam do przeczytania poprzedniego rozdziału, który wczoraj dodałam.
Dziękuję wszystkim za pozytywne komentarze wyrażające wasze emocje. Mam nadzieję, że moje opowiadanie się wam podoba i że cieszycie się z każdego rozdziału, który nie zawsze jest wesoły. Jeszcze raz dziękuję, jesteście kochane!!! Kolejny rozdział aż we wrześniu :*







wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 4 "Nancy"

     -Crystal... Crystal wstawaj- usłyszałam czyjś szept i poczułam dużą dłoń na ramieniu.
Odtworzyłam powoli oczy. W pomieszczeniu było jasno, a wszyscy wokół spali włącznie z Hope, która ssała swojego palca. Przy mnie, na jednym kolanie klęczał Drake i patrzył na mnie zatroskany- Crystal wstań.
-Czemu?- odszepnęłam i podniosłam się na jednej ręce zaniepokojona.
Rozbudziłam się w wystarczającym stopniu by przypomnieć sobie wydarzenia minionego dnia.
-Załóż coś na siebie, potem Ci wszystko wytłumaczę. Nie budź Hope.
Pokiwałam porozumiewawczo głową i spojrzałam na zegarek. Trzecia trzydzieści. Nie wiedziałam po co budził mnie tak wcześnie. Musiał mieć jakiś ważny powód, inaczej by tego nie robił. Na moje wczorajsze ubrania, w których spałam narzuciłam płaszcz do ud i poszłam za Drake’iem, który nie odezwał się dopóki nie wyszliśmy z budynku. Szedł przede mną zaciskając wargi i co jakiś czas sprawdzając czy podążam za nim.
Na dworze panował przyjemny, sierpniowy chłód, który ochoczo otulił moją zaspaną twarz. Drake stanął przodem do mnie. Ściągnęłam brwi wpatrując się w przestrzeń za chłopakiem.
Obok drogi stały dwa samochody z przyczepami, na których zarysowywały się sylwetki zesztywniałych ludzi owiniętych zakrwawionymi bandażami. Łzy napłynęli mi do oczu. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam w oczy Drake’a. Malował się w nich bezkresny smutek i troska, ale ani jednej łzy. Moja warga lekko zadrżała po czym jedna łza szybko spłynęła po policzku zostawiając mokrą smugę aż do brody. Dalej wpatrywałam się usilnie w oczy bruneta mając nadzieję, że powie mi zaraz iż to nie prawda.
-Moja matka – głos mu drżał – i wasza ciotka- mówił dalej z trudem- zmarły dzisiejszej nocy.
Chłopak zacisnął twardo wargi pozwalając sobie tylko na drżenie szczęki. Łzy, które nagromadziły się w tak dużej ilości że nie pozwalały mi na wyraźne widzenie spłynęły po policzkach słonym potokiem, który wydawał się nie mieć końca. Ze strumyku zamieniał się w rwącą rzekę, która nie znała odpoczynku. Pokręciłam głową na boki wciąż wpatrując się w bruneta. Przy każdym wdechu i wydechu, który był wolny i nierównomierny moja klatka piersiowa niespokojnie drżała. Ściskałam mocno materiał płaszcza. Moje pięści zrobiły się białe, ale wciąż usilnie wpatrywałam się w Drake’a. Patrzyłam na niego mając nadzieję, że zaraz powie, że to żart. Ale nie powiedział nic. Patrzył tylko na mnie takim samym wzrokiem jak ja na niego. Pełnym nadziei, empatii, zrozumienia. Nie miałam pojęcia ile tak stałam, ale byłam pewna, że czuję tylko rozpacz rozdzierająca  mnie od środka i mającą ochotę mnie rozerwać. Drake zrobił krok w moją stronę i objął mnie mocno swoimi silnymi ramionami. A ja ani drgnęłam. Dalej patrzyłam w przestrzeń jakby brunet nadal tam stał. Dopiero po długiej chwili podniosłam wolno zgrabiałe ręce i ułożyłam je na plecach chłopaka. Przymknęłam powieki i zaczęłam szlochać przez co moje ciało rytmicznie drgało. To nie mogła być prawda...
-Ciiii...- powiedział chłopak. Zrobiło mi się zimno. Ciało przeszedł chłodny dreszcz a dłonie mocniej zacisnęły się na materiale bluzki Drake’a. Byłam jak małe dziecko wypłakujące się w dorosłą osobę. Bezsilna, jakbym nie miała po co żyć- Chodź, pojedziemy z nimi- powiedział chłopak całując mnie w głowę.
-Drake?- powiedziałam łapiącym się głosem.
-Tak?
-Nie puszczaj mnie...- powiedziałam wystraszona i zacisnęłam dłonie aż do białości.
-Chodź...- brunet powoli wziął mnie na ręce, a ja sparaliżowana objęłam powoli szyję Drake’a i patrzyłam tępo na ślady na piasku pozostawiane przez jego buty.
Chłopak wszedł do busa ze mną na rękach i usiadł po lewej stronie. Wyjął rękę spod moich kolan i tym sposobem znalazłam się na jego nogach dalej w niego wtulona
Byłam wystraszona jak dziecko które po dziesięciu latach spędzonych w dżungli jedzie do cywilizacji. Wystarczyła jedna myśl....- myśl o Nancy, żeby na nowo wybuchnąć płaczem. Przylgnęłam mocno do chłopaka kładąc czoło na jego ramieniu. Brunet patrzył w okno gładząc mnie kciukiem lewej ręki po plecach. Opierał lekko swoją szczękę o moją pochyloną głowę i patrzył w szybę zapuchniętymi oczyma. Zatrzymaliśmy się niedaleko cmentarza.
-Wysiądziesz sama?- zapytał spokojnie chłopak.
Pokiwałam głową i wyszłam z busa. W powietrzu unosił się okropny odór. Widziałam jak dwóch mężczyzn wynosi z przyczepy ciało Nancy. Była cała w białych robakach, które wżerały się w jej skórę. Napuchnięte poszarpane usta rozszerzyły się martwo. Patrzyłam zapłakana jak mężczyźni kładą ją w zbiorowej mogile. To samo spotkało matkę Drake’a. Kiedy wyniesiono je z przyczepy ruszyliśmy powoli w stronę masowego grobu. Był to duży rów, a na nim, jedno na drugim, bez żadnych trumien leżały zesztywniałe ciała. Patrzyłam na zabandażowaną twarz Nancy. Zaczęłam rzewnie płakać. Łzy spływały strumieniami kapiąc z brody na ziemię. Ukucnęłam, a razem ze mną Drake. Wokół grobu stało jeszcze siedem osób. Dwoje chłopaków starszych ode mnie. Mężczyzna około czterdziestki, dziewczyna wyglądająca na dwadzieścia lat i trójka zapewne rodzeństwa w wieku od trzynastu do osiemnastu lat.
-Odsuńcie się- powiedział ktoś.
Posłusznie wstaliśmy i cofnęliśmy się. Mężczyzna rzucił na ciała płonący kawałek drewna, a zwłoki szybko pochłonął łapczywy ogień. Cała się trzęsłam. Przez płomienie widziałam martwą Nancy z otwartą buzią, całą w bandażach, pochowaną razem z ofiarami wojny. Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć „dziękuję”...
-Macie jakiś krewnych?- zwrócił się ktoś do nas.
-Tak, ciocię, pojedziemy do niej- powiedział Drake.
Ja nie odezwałam się ani słowem. Stałam nadal roztrzęsiona tępo patrząc się w ogień.
     Kiedy zwłoki wystarczająco się spaliły mężczyźni przysypali je piaskiem.
-Przepraszam, Proszę Pana- powiedziałam łamiącym się głosem. On spojrzał nam mnie  z troską- będzie tu jakaś tabliczka?
-Tabliczka będzie z datą śmierci i że to są ofiary wojny, ale nazwisk nie mogę obiecać.
-Rozumiem.
-Moje wyrazy współczucia...
-Dziękuję.
Mężczyzna pochylił lekko głowę i odszedł.
     Musieliśmy iść do busa, w przeciwnym razie zostawiono by nas przy grobie. Usiedliśmy obok siebie i oboje patrzyliśmy w okno. Zapuchnięte oczy znacząco zmalały, a płaszcz zapięty pod szyję był ciepły od ognia.
-Crystal...- zwrócił się do mnie Drake nawet nie patrząc mi w oczy. Miał taki sam wyraz twarzy, ruszał tylko ustami, jak marionetka.
-Tak?- spojrzałam na niego powoli.
Teraz chłopak spojrzał mi w oczy. Były ciepłe, jak oczy mojego ojca.
-Jedź ze mną i Hope do ciotki.
Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok. Nie mogłam się ciągle wtrącać w ich życie i być dla ich rodziny ciężarem. Nie mogłam. Na pewno jego ciotce i tak jest ciężko, a przygarnąć trójkę dzieci to dużo obowiązek szczególnie, gdy jedno nie jest nawet twoją rodziną. W mojej głowie toczyłam bitwę i chodź serce ubolewało nad tym, co stało się przed chwilą to rozum musiał podjąć decyzję, by nie skazać duszy na cierpienie. Analizowałam wszystkie za i przeciw z prędkością światła próbując podjąć właściwą decyzję.
-Drake...- spojrzałam brunetowi w oczy- ja.... ja nie mogę...
-Posłuchaj mnie teraz uważnie- chłopak złapał mnie za obie dłonie- z ciocią i tak mieszkają jeszcze inni, którzy płacą jej pieniędzmi lub pracą. Nie mógłbym sobie wybaczyć jeśli zostawiłbym Cię tutaj. Sierotkę, która straciła opiekunów. A jeśli byś zginęła? A jeśli stałoby ci się coś złego?
-Drake... ja nie mogę się narzucać.... już raz uratowałeś mi życie i...
-Jeszcze mi się za to odwdzięczysz. Nie zostawię Cię tu. Rozumiesz?
Przygryzłam wargę.
-Rozumiem... -Chłopak natychmiast mocno mnie objął w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję.- tak się cieszę, że Cię spotkałam... Co ja bym bez Ciebie zrobiła...- wyszeptałam mu do ucha. Na moje słowa Drake przytulił mnie jeszcze mocniej- Dziękuję...
     Wróciliśmy do ratusza o szóstej nad ranem. Wszyscy jeszcze spali, a Hope nawet nie zmieniła pozycji. Szybko zdjęłam płaszcz i położyłam go na plecak po czym położyłam się obok dziewczynki i przytuliłam ją mocno do siebie. Po policzku leniwie stoczyła się jedna łza i głucho opadła na poduszkę. Drake siedział siadem skrzyżnym pod ścianą patrząc na mnie swoimi ciepłymi oczyma. Żadne z nas nie było w stanie się uśmiechnąć. Posyłaliśmy sobie tylko wdzięczny wzrok pełen wyrozumiałości. Przymknęłam ciężkie powieki i zasnęłam tuląc się do śpiącej słodko Hope.
     Obudziło mnie jakieś szturchanie, a zaraz potem doszły głośne rozmowy, które normalnie nie były w stanie mnie obudzić. Odtworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam roześmianą Hope przewieszoną przez moją talię, bo spałam na boku.
-Hope...- doszedł mnie głos Drake’a- Mówiłem Ci, żebyś jej nie budziła...- powiedział miło, ale spojrzał karcąco na dziewczynkę.
Podniosłam się i odgarnęłam włosy z twarzy.
-Nic się nie stało...-powiedziałam zaspana i posadziłam sobie blondyneczkę na kolana.
Brunet przyniósł nam kanapki. Dla Hope jedna, dla mnie dwie, a dla niego trzy. Zajadaliśmy się niebyt dobrym śniadaniem, które spałaszowaliśmy w kilka minut. Miałam roztrzepane, nieco przetłuszczone włosy i czerwone, zapuchnięte, nieobecne oczy oraz sine wargi, które z wysiłkiem układałam w uśmiech.
-Hope... dzisiaj jedziemy do cioci Sarah...
-Mmm?- dziewczynka spojrzała na brata zaskoczona.
-Widzisz....- chłopak spojrzał na mnie na kilka sekund, a potem znów przeniósł wzrok na siostrę- Zanim nasza mama wyzdrowieje minie trochę czasu. Musimy jechać do cioci na ten czas.
Hope wyglądała na zdezorientowaną całą tą sytuacją, ale zareagowała poważniej niż myślałam.
-A Crystal...? Zostaje?- spojrzała na mnie smutno.
-Nie kochanie, Crystal jedzie z nami- uśmiechnął się Drake.
Dziewczynka natychmiast wpadła w moje ramiona, a ja odwzajemniłam uścisk i lekko się uśmiechnęłam.  Hope oderwała się ode mnie i odeszła kilka kroków uradowana.
-Crystal jedzie z nami, Crystal jedzie z nami, Crystal jedzie z nami.....- zaczęła śpiewać kołysząc się na boki i delikatnie klaszcząc.
Uśmiechnęłam się jeszcze bardziej i spojrzałam wdzięcznie na Drake’a.
     Zaraz potem zaczęliśmy się pakować. Założyłam Hope jej kwiatową narzutkę i błękitne sandałki, a sama rozczesałam włosy i przemyłam twarz wodą. Podziękowaliśmy bardzo Adah za suchary i za to, ż zaproponowała nam nocleg. Kobieta życzyła nam miłej podróży i powiedziała iż ma nadzieję, ze sobie poradzimy. Ruszyliśmy we trójkę na stację po raz kolejny oglądając strawione przez ogień gospodarstwa, które ludzie próbowali odratowywać. Było lato, można było przetrwać w małym, drewnianym domku, byle by był dach nad głową. Do zimy było jeszcze dużo czasu i można było znów wznieść skromny, ciepły dom.

     Na 11:15 mieliśmy pociąg. Weszliśmy do maszyny i zajęliśmy miejsca stawiając plecaki przed sobą. Podróż była długa i męcząca, ale po pewnym czasie dotarliśmy wreszcie do miejscowości, w której mieszkała ciotka Drake’a i Hope. Obawiałam się czy mnie przyjmie, jeśli już, to czy mnie polubi. Miałam wiele obaw, ale to było jedyne wyjście....

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 3 "Musimy być silne"

     Siedziałam na ziemi kołysząc się z płaczącą Hope na boki. Biały piasek rozpościerający się wokół mnie przypominał teraz rozległą pustynię nie posiadającą końca.
     „Nancy...”- na tą myśl po policzkach szybko spłynął mi słony strumień łez. W tak poważnym stanie ludzie rzadko kiedy wychodzili ze szpitala, a co mówić, kiedy nie mieli fachowej pomocy...?- z moich ust wyrwał się przeraźliwy szloch. Zacisnęłam powieki i wykrzywiłam usta. To nie mogła być prawda. Czułam się taka bezsilna. Mogłam tylko siedzieć, płakać i czekać na polepszenie sytuacji. Tak bardzo chciałam cofnąć czas, coś zrobić, zapowiedz temu wypadkowi.
     Na dekolcie czułam wilgotne łzy Hope, która zaciskała swoje małe dłonie na materiale mojej bluzki. Drake siedział kilka metrów dalej, tyłem do nas. Twarz miał ukrytą w dłoniach, a ramiona wyraźnie mu się trzęsły. Jednak nie było słychać szlochu. Otarłam łzy i wysiliłam się na uśmiech- musiałam być silna dla Hope. Odsunęłam ją na odległość pozwalająca mi spojrzeć jej w oczy.
-Kochanie, musimy być silne. Moja ciocia i Wasza mama z tego wyjdą, a dziś przenocujemy tutaj, zgoda?- powiedziałam starając się ukryć mój łamiący się głos. Mała ponownie wybuchła płaczem- Ej...- zaczęłam ocierając jej łzy- bo mamusi będzie smutno jak będziesz płakała...- uśmiechnęłam się. Hope tylko pokiwała głową na znak zrozumienia i wzięła kilka głębokich wdechów na uspokojenie -Chodź zbudujemy zamek z piasku.- odparłam radośnie. Chciałam, żeby mała się czymś zajęła.
Usiadłam po turecku, a Hope naprzeciw mnie. Zagarnęłam rękoma z prawej i lewej strony piasek, po czym powstała niewielka górka. Powtórzyłam czynność kilka razy i miałyśmy już materiał do budowli. Dziewczynka zaczęła się bawić i szybko zapomniała o mamie. Wpadła w wir zabawy. Przyniosłam w dłoniach trochę wilgotnego piasku, który ochoczo się ze sobą zlepiał w przeciwieństwie do swojego suchego kuzyna. Kiedy byłam już pewna, że Hope świetnie się bawi powoli wstałam.
-Zaraz przyjdę- odparłam z uśmiechem dostrzegając obawy malujące się na jej małej twarzyczce.
Mała pokiwała głową i spuściła ją by kończyć budowę zamku. Ja szłam pewnym krokiem w stronę Drake’a, który nie ruszał się od bardzo dawna.
-Drake...?- zapytałam łagodnie kładąc brunetowi rękę na ramieniu. Chłopak gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, a potem przybrał tą samą minę i wrócił do wcześniejszej pozycji. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Pocieszać go? Odrywać od przykrych wspomnień? A może po prostu siedzieć i płakać razem z nim?- Chodź pomóż mi i Hope budować zamek- powiedziałam po długiej ciszy.
Chłopak bez słowa wstał i ruszył w stronę dziewczynki radośnie szperającej w piasku.  Drake podszedł do niej po cichu, a potem szybko objął ją w pasie, podniósł do góry i  kręcił się z nią wokół własnej osi. Wszyscy troje się śmialiśmy, a ja jako obserwator na moment zapomniałam o ciotce i wuju. Drake powoli zwalniał obroty aż w końcu rodzeństwo padło na piasek. Hope roześmiana siedziała na brzuchu brata, a ten patrzył na nią radosnymi oczyma. Zrobiłam krok w stronę dwójki, ale się opamiętałam. Nie będę im przeszkadzać. Są rodzeństwem, a ja intruzem. Nie powinnam się wtrącać. Odwróciłam się, a uśmiech zszedł mi z twarzy. Objęłam się rękoma jak gdyby dwudziestopięciostopniowy upał był dla mnie jak trzydziestostopniowy mróz. Westchnęłam i ruszyłam powolnym krokiem na przód wlokąc na stopach zniszczone buty i zatapiając je w piasku. Czułam się niechciana, jak gdyby to nie był mój świat, mój dom. Byłam tak zatopiona w myślach, że nie słyszałam jak ktoś biegnie w moją stronę.
-Ty też chcesz samolot?- wykrzyknął Drake w asyście roześmianej Hope. Zdążyłam tylko odwrócić głowę i nie miałam sekundy na reakcję, a już szybowałam z nogami w powietrzu. Szczerze się roześmiałam. Widziałam tylko radosną i klaszczącą Hope przymykającą powieki. Kręciło mi się w głowie, a świat wirował. Pomimo tego śmiałam się ile sił. Mój „lot” trwał znacznie dłużej niż ten dziewczynki. Podobnie jak wcześniej rodzeństwo wylądowaliśmy na białym, nagrzanym piasku. Z tą różnicą że leżeliśmy obok siebie, a nie na sobie. Złapałam się nadal roześmiana za głowę i próbowałam bez skutecznie usiąść- Drake tak samo.
-Zabiję cię...- powiedziałam poważnie, a potem głośno się zaśmiałam.
Ledwo co otrzepaliśmy się z piasku usłyszeliśmy znajomy głos.
-Przyniosłam!- wykrzyczała Adah z daleka i pomachała paczką sucharów.
Uśmiechnięci chwyciliśmy swoje plecaki w dłonie i zmierzaliśmy w stronę czarnowłosej kobiety -O, widzę, że humor się poprawił- odparła gdy się do niej zbliżyliśmy- Chodźcie do środka. Na pewno jesteście głodni, a Hope powinna się  położyć,  jest już 18:00.
Weszliśmy we czwórkę do budynku. Znowu napłynęła fala wspomnień, na myśl których zeszkliły mi się oczy. Nozdrza znów wypełnił ten niemiły zapach, a oczy znów ujrzały chorych i rannych. Serce zatrzepotało panicznie w piersi nie mogąc wytrzymać tylu emocji. Zaczęliśmy wspinać się po drewnianych, skrzypiących schodach na trzecie piętro. Moim oczom ukazał się wąski korytarz, a po jego bokach wejścia do pomieszczeń, z których dochodziły głośne rozmowy. Weszliśmy w trzecie drzwi po lewej stronie. Pomieszczenie było wypełnione zdrowymi osobami śmiejącymi się i radośnie gaworzącymi. Dzieci bawiły się razem w berka, a dorośli siedzieli w grupkach omawiając wydarzenia ostatniego dnia.
-Możecie się tu nieco rozłożyć.- powiedziała Adah i udała się do grupki ludzi, wśród której usiadła.
Westchnęłam głęboko i udałam się w kąt pomieszczenia.
-Przepraszam, mógłby się Pan troszkę przesunąć- zapytałam łagodnie mężczyznę około trzydziestki z blond włosami.
-Ależ oczywiście- posłał mi ciepły uśmiech po czym wstał i przesunął materac oraz swoje rzeczy.
O to samo Drake poprosił kobietę z małym dzieckiem, która także się zgodziła. Mieliśmy teraz wystarczająco dużo miejsca, by rozłożyć dwie karimaty. Postawiliśmy plecaki w kącie i rozłożyliśmy karimaty, by czasem nikt nie zabrał nam niechcący miejsca. Hope popędziła ganiać z innymi dziećmi.
-Niedobrze...- powiedział Drake opierając się o ścianę- Crystal...?- zaczął po dłuższej chwili milczenia- Ile ty w zasadzie masz lat?- zapytał patrząc mi w oczy.
-Czternaście.- uśmiechnęłam się.
-Ty pewnie wiesz ile ja mam...-odparł nieco zakłopotany.
Roześmiałam się krótko.
-Tak- powiedziałam z uśmiechem- piętnaście. A Hope cztery.
Drake także się zaśmiał.
-Skąd tyle o mnie wiesz?
-Mieszkasz kilka domów dalej. Ciocia czasem rozmawiała z waszą mamą i opowiadała mi o Was.
-Ja o Tobie nie wiem prawie nic...- odparł trochę smutno.
-Nie martw się. Pewnie wojna nieraz będzie mi kazała Ci o sobie opowiedzieć.
-Co będziesz teraz robić? Gdzie będziesz?- zapytał poważnie.
-Nie wiem- wzruszyłam ramionami i spuściłam lekko głowę- moja rodzina mieszka bardzo daleko. Ciocia jeśli wyzdrowieje to nie prędko... Nawet nie wiem gdzie będę jutro nocować.
Zaczęłam płakać kryjąc twarz w dłoniach.
-No już... – brunet zaczął głaskać mnie po plecach wygiętych w łuk- nie chciałem... Przepraszam....
-Spokojnie...- powiedziałam odrywając ręce od twarzy i patrząc na moje nogi- to nie twoja wina- spojrzałam na chłopaka i uśmiechnęłam się przez łzy.
-No! Dzieci spać!- usłyszałam głos niosący się przez całe pomieszczenie.
-Hope!- zawołałam przystawiając ręce do ust.
Blondyneczka szybko przybiegła na moje wołanie. Była bardzo radosna, najwidoczniej zabawa z dziećmi poprawiła jej nastrój -Idziemy spać- odparłam z entuzjazmem i złapałam Hope po czym przyciągnęłam ja do siebie i mocno przytuliłam na co mała odpowiedziała mi dziecięcym śmiechem- No już, koniec wygłupów. Przekręciłam się na lewą stronę i powróciłam do pozycji siedzącej zostawiając dziewczynkę na złączeniu dwóch karimat.
-Bajkę!- niemalże wykrzyczała mała.
-Ale...- zaczął Drake.
-Dobrze.-szybko weszłam mu w słowo- Ale musisz obiecać, że zaśniesz...- spojrzałam na Hope wymownie.
Mała szybko pokiwała głową (która była jedyną częścią ciała wystająca spod koca) na myśl o mającej się zaraz rozpocząć opowieści.
-No więc kiedyś, dawno temu żyła sobie księżniczka. Miała piękne sukienki, wspaniały makijaż, śliczne, szklane buty. Jej długie, czarne jak skrzydła kruka, kręcone włosy opadały na ramiona. Ale księżniczka była nieszczęśliwa. Siadała wiele razy przy małym strumyku i myślała, że chciałaby być jak on. Chciałaby przedzierać się przez skały, być niezależną, silną. Pewnego dnia uciekła. Wędrowała przez gęste lasy, piaszczyste pustynie, niebezpieczne dżungle i pustkowia. Nocowała u miłych ludzi- przerwałam na chwilę, by pojrzeć na zainteresowanego moją opowieścią Drake’a, który się we mnie uporczywie wpatrywał- Pewnego dnia trafiła do chaty, w której mieszkała urocza staruszka. Jak się później okazało ta staruszka miała  wnuka, który z nią mieszkał. Kobieta bardzo się ucieszyła, że ma gościa. Traktowała dziewczynę jak wnuczkę.  Mieszkali tak we trójkę całą wiosnę, całe lato, całą jesień i całą zimę. I przyszła wiosna- czas, w którym kwiaty budzą się do życia. Księżniczka  chciała ruszyć dalej, ale powstrzymywało ja tylko jedno- zakochała się w chłopcu o imieniu Ian (czyt. Ijan).
-Czy to był ten wnuczek?- przerwała mi dziewczynka.
-Tak kochanie. No więc pewnego dnia wyznali sobie miłość. Zakochani ruszyli w siną dal na białym rumaku. Żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
Hope ziewnęła. To była tak banalna historia. W życiu nie ma cudów. W normalnych warunkach zapewne nikt nie udzieliłby jej gościny. Nasza księżniczka zmarła by po kilkunastu dniach marszu nie przyzwyczajona do panujących wokół niej warunków. Jeśli jednak by przetrwała chłopak, w którym się zakochała nie zostawiłby domu, w którym mieszkała jego stara babcia. Na pewno odziedziczyłby po niej dom i nie chciałby wyjeżdżać i zostawiać umierającej kobiety.
     Kątem oka zobaczyłam, że dorośli także pomału kładą się spać, a ja byłam wyczerpana po dzisiejszym dniu. Położyłam się delikatnie, objęłam śpiąca już słodko Hope i zamknęłam zmęczone oczy- tyle dziś widziały. Niektórzy ludzie przez całe życie nie ujrzeli tyle ile ja jednego dnia.
     Zasnęłam...


poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 2 "Co się stało?"

     Bomba zapalająca uderzyła z hukiem w ziemię, a po moich plecach przeszedł powiew ciepłego wiatru, który nieco popchnął mnie do przodu. Biegliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Żwir, którym była wyłożona droga, chrzęszczał pod nogami, a policzki piekły od gorąca. Pomarańczowe języki łapczywie pochłaniały kolejne budynki nie oszczędzając żadnego domu. Drzewa płaczliwie zrzucały kolejne gałęzie. Cała wioska zdawała się być pogrążona w rozpaczy, w przeraźliwym szlochu. Ludzie biegli w różnych kierunkach niekiedy zderzając się ze sobą lub upadając na ziemię. Wszyscy próbowali ratować swój dobytek, gasić pożar. Wybiegliśmy z wioski i udaliśmy się w miejsce, gdzie kiedyś płynęła rzeka. Chłopak cały czas trzymał mnie lewą ręką za nadgarstek, ale ani razu się na mnie nie spojrzał. Teraz mogłam zobaczyć twarz mojego wybawcy. Chłopak puścił moją rękę i odwrócił się w moją stronę. To był Drake (czyt. Drejk). Znałam go z widzenia, był ode mnie o rok starszy i mieszkał kilka domów dalej. Nigdy nie zamieniliśmy słowa, czasem tylko wymienialiśmy się spojrzeniami. I pewnie większość z Was pomyśli, że zaraz potem chłopak wykrzyczał słynną formułkę „Oszalałaś?! Przecież mogłaś zginąć!”. Jednak tak nie było i wcale nie wydawało mi się to dziwne. Zarówno ja jak i On doskonale wiedzieliśmy, że byłam w stanie zagrożenia życia. Wiedzieliśmy, że pewnie nie ruszyłabym się z miejsca i wiedzieliśmy, że Drake mnie ocalił, a więc nie było o czym rozmawiać. Chłopak odwiązał chustę i postawił małą, na oko czteroletnią dziewczynkę na ziemi. Przysiedliśmy ciężko na trawie i wyrównywaliśmy oddechy.
-Dziękuję..- wyszeptałam.
Dziecko wtulało się usilnie w starszego brata.
-Tu będziemy bezpieczni- zwrócił się do dziewczynki.
-Gdzie mamusia?- zapytała mała.
-Oczywiście, że w schronie... Przetrwa nawet ćwierć tonową bombę...- odpowiedział pewnie Drake.- No już.... spokojnie- przytulił siostrę- przyprowadziłem Ci dziewczynkę do zabawy- odparł miłym, ciepłym głosem, a na koniec wskazał na mnie wzrokiem.
Gdy tylko dziecko usłyszało o nowej koleżance odwróciło głowę i zaczęło zmierzać w moją stronę. Natychmiast się uśmiechnęłam. Dziewczynka miała włosy w kolorze jasny blond uczesane w dobieranego warkocza. Jej duże, błękitne oczy wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Czterolatka była nieco pulchna, zresztą tak jak każde dziecko w tym wieku. Dziewczynka była ubrana w luźne, cienkie, niebieskie spodnie ściągane na kostkach, białą, przewiewną bluzeczkę, a na to niebieską narzutkę z kapturem w kwiatki wiązaną pod szyją.
-Witaj...- zaczęłam przyjaźnie- jak masz na imię?
-Hope (czyt. Hołp)- odpowiedziała niepewnie.
-Masz piękne imię- ukradkiem zerkałam na Drake’a, który wtedy stał z rękoma opartymi na biodrach i namalowanym szerokim uśmiechem na twarzy.
Chłopak ruszył w stronę dziewczynki i wziął ją na ręce tak, by nadal mnie widziała.
-Nie...!- odparła pewnie i nieco się szarpała. Po chwili wyciągnęła pulchne rączki w moją stronę, a ja z uśmiechem przystałam na jej propozycję.
Wstałam i wzięłam Hope na ręce, a ona odwdzięczyła mi się słodkim, dziecięcym, szczerym śmiechem, który wydobył się z małych, wąskich ust.
-A Ty jak masz na imię..?- zapytał niepewnie Drake.
-Crystal (czyt. Kristal).
Chłopak kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Ja jestem...- kontynuował.
-Drake.- przerwałam mu nie odrywając wzroku od bawiącej się moimi brązowymi włosami dziewczynki.
Chłopak podrapał się nieco zbity z tropu po głowie.
-Chodźcie...- powiedział i wyciągnął ręce, by wziąć na nie Hope, ale ta kategorycznie odmówiła.
Przeszliśmy kawałek i moim oczom ukazało się wysokie, zielone wzgórze, na którym stał rząd ludzi obserwujących ich palące się domy i opłakujących swoich bliskich. Wdrapaliśmy się na wzniesienie. Słychać było donośne rozmowy.
-Zrzucali dwa razy! Pożar nie do ugaszenia! Chcesz zalać ogień wodą, a tylko roznosisz naftę...- dało się słyszeć głos jakiegoś chłopaka, który rozmawiał z grupką mężczyzn.
Stanęliśmy daleko od zgromadzenia, gdzie tłum zdecydowanie się przerzedził.
Chłopak przyglądał mi się uważnie, nieco ściągając brwi. Miał w oczach strach i troskę, które wydawały się kłócić o miejsce.
     Drake był postawnym, szczupłym, dobrze zbudowanym chłopakiem o brązowych włosach, opalonej skórze i ciepłych, piwnych oczach. Był ubrany w zielone spodnie i płaszcz razem przypominające mundur, a całość dopełniała wojskowa czapka. Chłopak miał radosny wyraz twarzy. Na nogach widniały dobre, czarne glany. Drake był bardzo miły i dużo pomagał w opiece nad swoją młodszą siostrą, która go uwielbiała.
     Odwróciłam się w stronę tłumu i podeszłam nieco bliżej. Mała nawet nie zwróciła uwagi na palącą się wioskę, do której teraz była odwrócona plecami. Drake poszedł w moje ślady. Wspólnie oglądaliśmy płomienie pochłaniające powoli resztki drewna i roślin. Z tłumu stojącego przede mną co jakiś czas dało się wychwycić czyjś lament, szloch, płacz dziecka. Reszta stała lub siedziała z tym co zdążyli zabrać. Każdy ledwo trzymał się na nogach patrząc na jego palący się dobytek. Wtedy nagle przypomniałam sobie o mojej ciotce i wuju, których po chwili zaczęłam szukać nerwowo się rozglądając.
-Kogo szukasz?- zapytał Drake.
-Cioci i wujka- byli w schronie- odpowiedziałam dalej szukając moich opiekunów wzrokiem.
Nagle usłyszałam czyjś głos, po chwili zorientowałam się, że należał do mężczyzny jadącego na rowerze.
-Punkt medyczny zorganizowano w budynku ratusza! Punkt medyczny zorganizowano w budynku ratusza!- krzyczał, by wszyscy go usłyszeli i brnął dalej przed siebie powiadomić innych.
Nie zastanawiając się długo oddałam Hape Drake’owi i ruszyłam w stronę ratusza.
-Gdzie idziesz?- zapytał chłopak doganiając mnie.
-Do ratusza.
-Zaczekaj! Nie pędź tak!- zatrzymałam się- pójdziemy z Tobą.
Uśmiechnęłam się, ale i tak szybko szłam bardzo martwiąc się o Nancy i Ethan’a. Co jeśli coś im się stało? Byłam bardzo zmartwiona. Z naszego domu nic nie zostało. Przemierzaliśmy drogę w ciszy obserwując szczątki, które oszczędziły płomienie. Wszystko zniszczone. Po środku ruin stał ratusz, który nie  był taki jak kiedyś. Bez szyb w oknach, nadpalony, z brakiem niektórych elementów nie sprawiał wrażenia bezpiecznego budynku. Pomimo tego musiałam dowiedzieć się, czy moje wujostwo tam jest. A jeśli nie, to może ktoś ich widział? Przed budynkiem stało stoisko do opatrywania drobnych ran. Stanęliśmy tam na chwilę, by lekarz zobaczył otarcia Hope.
-Kingsley (czyt. Kingsli)!?- usłyszałam czyjś głos. Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. Należał do mojej sąsiadki. Miała na imię Adah i przyjaźniła się z moją ciocią. Kobieta posiadała czarne, piękne włosy spięte w koka i była ubrana w zielone spodnie i niebieską bluzkę.- byłaś u ciotki?- na te słowa rozszerzyłam oczy- jest ranna.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Drake’a i Hope. Wtedy Adah też przeniosła na nich wzrok.
-Drake? – chłopak skinął głową- Drake Hargrave (czyt. Hargrejw)? Twoja matka leży na tym samym oddziale co Nancy. Idź do niej, a ja zostanę z małą.
Oboje ruszyliśmy do ratusza. Weszliśmy przez podwójne drzwi. Wszędzie krzątali się ludzie, niekiedy dwójka dzieci ganiała radośnie po korytarzu. Budynek był cały z drewna. Skręciliśmy w stronę rejestracji, która, jak mniemałam, okazała się mało pomocna, bo kiedy jest dużo ludzi nikt nie nadążyłby zapisywać nazwisk, a niektóre przypadki nie mogły czekać.
-Ma pani spis nazwisk?- zapytałam.
-Niestety nie. A mogłabym w czymś pomóc?- zapytała kobieta w krótko ściętych włosach.
-Tak. Szukamy jakiegoś doktora.
-Poszukajcie na drugim piętrze.
-Dobrze, dziękujemy.
Czym prędzej ruszyliśmy na górę po schodach. W każdej sali leżeli ranni, a na korytarzu czuć było niemiły zapach drażniący nozdrza. Weszliśmy w pierwsze drzwi po prawej na drugim piętrze.
-Przepraszam, wie może ktoś gdzie jest jakiś lekarz?- zapytałam pacjentów z lekkimi obrażeniami, bo nie chciałam niepokoić tych z ciężkimi.
-Idźcie dalej.... powinien być na końcu korytarza.
-Dobrze, dziękuję. Życzę powrotu do zdrowia.- powiedziałam i wyszłam.
Sprawdziliśmy przedostatnie drzwi od końca i wreszcie natknęliśmy się na lekarza. Był wysoki i miał około czterdziestu lat. Nosił okrągłe okulary i miał lekki zarost oraz gęste, ciemne włosy.  
-Dzień dobry.
-O. Kingsley i Hargrave. Szukałem Was. Jesteście cali?- skinęliśmy głowami- Chodźcie za mną.
Serce coraz szybciej zaczęło mi bić. Bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam czy Nancy jest w poważnym stanie czy ma tylko małe zadrapanie. Weszliśmy do dużego pomieszczenia wypełnionego ludźmi, którzy większą część ciała mieli owiniętą bandażami, na których widniały duże, nieregularne, szkarłatne plamy.
-To Twojej ciotki?- lekarz pokazał mi wisiorek z srebrną zawieszką w kształcie kwiatu.
-Tak....- powiedziałam lekko zaniepokojona.- a co z Ethan’em? – zapytałam po chwili ciszy.
-Nie żyje... Odnaleziono go martwego i od razu pochowano w zbiorowej mogile... Przykro mi.
Mężczyzna zaprowadził nas do dwóch kobiet leżących obok siebie. Prawie całe były owinięte bandażami. Łącznie z głowami, na których zostały tylko otwory na usta, nos i małe szparki na oczy. Bez wahania przyklęknęłam obok ciotki. Nawet nie mogłam potrzymać jej ręki, bo była zabandażowana. A więc na pewno wszystko ją bolało.
-Nareszcie zasnęły. Powinny się znaleźć w prawdziwym szpitalu.- odparł doktor.
Zaczęłam płakać, pomimo prób powstrzymania łez te i tak lały się po policzkach.
-Nancy, wyjdziesz z tego....- mówiłam.
Drake także cały się trząsł, bo jego matka nie była w lepszym stanie niż moja ciotka. Kołysałam się lekko na boki, aż wreszcie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
-Powinniście iść. Muszą odpocząć- odparł lekarz.
Powoli wstałam nadal cała się trzęsąc i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Ostatni raz spojrzałam na zabandażowaną ciotkę i wyszłam na korytarz. Jeszcze bardziej zalałam się łzami. Drake czym prędzej mnie przytulił, a ja potrzebowałam odrobiny czułości w tak ciężkich chwilach.
-Będzie dobrze...- chłopak gładził kciukiem moje ramię- Zobaczysz....
Wyszłam z budynku z opuchniętymi oczami. Hope bawiła się w piaskownicy, a Adah siedziała przy niej. Kiedy tylko nas zobaczyła wstała i podbiegła do nas.
-Jest źle...
-Niestety- odpowiedział Drake.
-Wzięliście już porcję jedzenia?
-Nie- odpowiedziałam.
-Przyniosę Wam zaraz. Nocujemy dziś z rodziną w ratuszu na trzecim piętrze, przyjdziecie?
-Dziękujemy, przyjdziemy- odparłam.
Po tych słowach kobieta ruszyła w stronę budynku, a do nas podeszła lekko zaniepokojona Hope.
-Co z mamusią?- zapytała.
-Jest w szpitalu.- skłamał Drake.
-Ja chce ją zobaczyć...
-Oh.... już jest za późno na odwiedziny.- stwierdził chłopak mówiąc przez dzióbek.
Dziewczynka zaczęła mocno płakać. Drake natychmiast ją przytulił, ale ona go odepchnęła i wyciągnęła ręce w moją stronę. Bez wahania przytuliłam drobną osóbkę. Współczułam jej. Matka jest dla dziecka całym światem. Miałam nadzieję, że Nancy z tego wyjdzie... Ethan zginął... umarł, na zawsze. Nigdy nie wiesz kiedy rozmawiasz z kimś po raz ostatni.