poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 2 "Co się stało?"

     Bomba zapalająca uderzyła z hukiem w ziemię, a po moich plecach przeszedł powiew ciepłego wiatru, który nieco popchnął mnie do przodu. Biegliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Żwir, którym była wyłożona droga, chrzęszczał pod nogami, a policzki piekły od gorąca. Pomarańczowe języki łapczywie pochłaniały kolejne budynki nie oszczędzając żadnego domu. Drzewa płaczliwie zrzucały kolejne gałęzie. Cała wioska zdawała się być pogrążona w rozpaczy, w przeraźliwym szlochu. Ludzie biegli w różnych kierunkach niekiedy zderzając się ze sobą lub upadając na ziemię. Wszyscy próbowali ratować swój dobytek, gasić pożar. Wybiegliśmy z wioski i udaliśmy się w miejsce, gdzie kiedyś płynęła rzeka. Chłopak cały czas trzymał mnie lewą ręką za nadgarstek, ale ani razu się na mnie nie spojrzał. Teraz mogłam zobaczyć twarz mojego wybawcy. Chłopak puścił moją rękę i odwrócił się w moją stronę. To był Drake (czyt. Drejk). Znałam go z widzenia, był ode mnie o rok starszy i mieszkał kilka domów dalej. Nigdy nie zamieniliśmy słowa, czasem tylko wymienialiśmy się spojrzeniami. I pewnie większość z Was pomyśli, że zaraz potem chłopak wykrzyczał słynną formułkę „Oszalałaś?! Przecież mogłaś zginąć!”. Jednak tak nie było i wcale nie wydawało mi się to dziwne. Zarówno ja jak i On doskonale wiedzieliśmy, że byłam w stanie zagrożenia życia. Wiedzieliśmy, że pewnie nie ruszyłabym się z miejsca i wiedzieliśmy, że Drake mnie ocalił, a więc nie było o czym rozmawiać. Chłopak odwiązał chustę i postawił małą, na oko czteroletnią dziewczynkę na ziemi. Przysiedliśmy ciężko na trawie i wyrównywaliśmy oddechy.
-Dziękuję..- wyszeptałam.
Dziecko wtulało się usilnie w starszego brata.
-Tu będziemy bezpieczni- zwrócił się do dziewczynki.
-Gdzie mamusia?- zapytała mała.
-Oczywiście, że w schronie... Przetrwa nawet ćwierć tonową bombę...- odpowiedział pewnie Drake.- No już.... spokojnie- przytulił siostrę- przyprowadziłem Ci dziewczynkę do zabawy- odparł miłym, ciepłym głosem, a na koniec wskazał na mnie wzrokiem.
Gdy tylko dziecko usłyszało o nowej koleżance odwróciło głowę i zaczęło zmierzać w moją stronę. Natychmiast się uśmiechnęłam. Dziewczynka miała włosy w kolorze jasny blond uczesane w dobieranego warkocza. Jej duże, błękitne oczy wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Czterolatka była nieco pulchna, zresztą tak jak każde dziecko w tym wieku. Dziewczynka była ubrana w luźne, cienkie, niebieskie spodnie ściągane na kostkach, białą, przewiewną bluzeczkę, a na to niebieską narzutkę z kapturem w kwiatki wiązaną pod szyją.
-Witaj...- zaczęłam przyjaźnie- jak masz na imię?
-Hope (czyt. Hołp)- odpowiedziała niepewnie.
-Masz piękne imię- ukradkiem zerkałam na Drake’a, który wtedy stał z rękoma opartymi na biodrach i namalowanym szerokim uśmiechem na twarzy.
Chłopak ruszył w stronę dziewczynki i wziął ją na ręce tak, by nadal mnie widziała.
-Nie...!- odparła pewnie i nieco się szarpała. Po chwili wyciągnęła pulchne rączki w moją stronę, a ja z uśmiechem przystałam na jej propozycję.
Wstałam i wzięłam Hope na ręce, a ona odwdzięczyła mi się słodkim, dziecięcym, szczerym śmiechem, który wydobył się z małych, wąskich ust.
-A Ty jak masz na imię..?- zapytał niepewnie Drake.
-Crystal (czyt. Kristal).
Chłopak kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Ja jestem...- kontynuował.
-Drake.- przerwałam mu nie odrywając wzroku od bawiącej się moimi brązowymi włosami dziewczynki.
Chłopak podrapał się nieco zbity z tropu po głowie.
-Chodźcie...- powiedział i wyciągnął ręce, by wziąć na nie Hope, ale ta kategorycznie odmówiła.
Przeszliśmy kawałek i moim oczom ukazało się wysokie, zielone wzgórze, na którym stał rząd ludzi obserwujących ich palące się domy i opłakujących swoich bliskich. Wdrapaliśmy się na wzniesienie. Słychać było donośne rozmowy.
-Zrzucali dwa razy! Pożar nie do ugaszenia! Chcesz zalać ogień wodą, a tylko roznosisz naftę...- dało się słyszeć głos jakiegoś chłopaka, który rozmawiał z grupką mężczyzn.
Stanęliśmy daleko od zgromadzenia, gdzie tłum zdecydowanie się przerzedził.
Chłopak przyglądał mi się uważnie, nieco ściągając brwi. Miał w oczach strach i troskę, które wydawały się kłócić o miejsce.
     Drake był postawnym, szczupłym, dobrze zbudowanym chłopakiem o brązowych włosach, opalonej skórze i ciepłych, piwnych oczach. Był ubrany w zielone spodnie i płaszcz razem przypominające mundur, a całość dopełniała wojskowa czapka. Chłopak miał radosny wyraz twarzy. Na nogach widniały dobre, czarne glany. Drake był bardzo miły i dużo pomagał w opiece nad swoją młodszą siostrą, która go uwielbiała.
     Odwróciłam się w stronę tłumu i podeszłam nieco bliżej. Mała nawet nie zwróciła uwagi na palącą się wioskę, do której teraz była odwrócona plecami. Drake poszedł w moje ślady. Wspólnie oglądaliśmy płomienie pochłaniające powoli resztki drewna i roślin. Z tłumu stojącego przede mną co jakiś czas dało się wychwycić czyjś lament, szloch, płacz dziecka. Reszta stała lub siedziała z tym co zdążyli zabrać. Każdy ledwo trzymał się na nogach patrząc na jego palący się dobytek. Wtedy nagle przypomniałam sobie o mojej ciotce i wuju, których po chwili zaczęłam szukać nerwowo się rozglądając.
-Kogo szukasz?- zapytał Drake.
-Cioci i wujka- byli w schronie- odpowiedziałam dalej szukając moich opiekunów wzrokiem.
Nagle usłyszałam czyjś głos, po chwili zorientowałam się, że należał do mężczyzny jadącego na rowerze.
-Punkt medyczny zorganizowano w budynku ratusza! Punkt medyczny zorganizowano w budynku ratusza!- krzyczał, by wszyscy go usłyszeli i brnął dalej przed siebie powiadomić innych.
Nie zastanawiając się długo oddałam Hape Drake’owi i ruszyłam w stronę ratusza.
-Gdzie idziesz?- zapytał chłopak doganiając mnie.
-Do ratusza.
-Zaczekaj! Nie pędź tak!- zatrzymałam się- pójdziemy z Tobą.
Uśmiechnęłam się, ale i tak szybko szłam bardzo martwiąc się o Nancy i Ethan’a. Co jeśli coś im się stało? Byłam bardzo zmartwiona. Z naszego domu nic nie zostało. Przemierzaliśmy drogę w ciszy obserwując szczątki, które oszczędziły płomienie. Wszystko zniszczone. Po środku ruin stał ratusz, który nie  był taki jak kiedyś. Bez szyb w oknach, nadpalony, z brakiem niektórych elementów nie sprawiał wrażenia bezpiecznego budynku. Pomimo tego musiałam dowiedzieć się, czy moje wujostwo tam jest. A jeśli nie, to może ktoś ich widział? Przed budynkiem stało stoisko do opatrywania drobnych ran. Stanęliśmy tam na chwilę, by lekarz zobaczył otarcia Hope.
-Kingsley (czyt. Kingsli)!?- usłyszałam czyjś głos. Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. Należał do mojej sąsiadki. Miała na imię Adah i przyjaźniła się z moją ciocią. Kobieta posiadała czarne, piękne włosy spięte w koka i była ubrana w zielone spodnie i niebieską bluzkę.- byłaś u ciotki?- na te słowa rozszerzyłam oczy- jest ranna.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Drake’a i Hope. Wtedy Adah też przeniosła na nich wzrok.
-Drake? – chłopak skinął głową- Drake Hargrave (czyt. Hargrejw)? Twoja matka leży na tym samym oddziale co Nancy. Idź do niej, a ja zostanę z małą.
Oboje ruszyliśmy do ratusza. Weszliśmy przez podwójne drzwi. Wszędzie krzątali się ludzie, niekiedy dwójka dzieci ganiała radośnie po korytarzu. Budynek był cały z drewna. Skręciliśmy w stronę rejestracji, która, jak mniemałam, okazała się mało pomocna, bo kiedy jest dużo ludzi nikt nie nadążyłby zapisywać nazwisk, a niektóre przypadki nie mogły czekać.
-Ma pani spis nazwisk?- zapytałam.
-Niestety nie. A mogłabym w czymś pomóc?- zapytała kobieta w krótko ściętych włosach.
-Tak. Szukamy jakiegoś doktora.
-Poszukajcie na drugim piętrze.
-Dobrze, dziękujemy.
Czym prędzej ruszyliśmy na górę po schodach. W każdej sali leżeli ranni, a na korytarzu czuć było niemiły zapach drażniący nozdrza. Weszliśmy w pierwsze drzwi po prawej na drugim piętrze.
-Przepraszam, wie może ktoś gdzie jest jakiś lekarz?- zapytałam pacjentów z lekkimi obrażeniami, bo nie chciałam niepokoić tych z ciężkimi.
-Idźcie dalej.... powinien być na końcu korytarza.
-Dobrze, dziękuję. Życzę powrotu do zdrowia.- powiedziałam i wyszłam.
Sprawdziliśmy przedostatnie drzwi od końca i wreszcie natknęliśmy się na lekarza. Był wysoki i miał około czterdziestu lat. Nosił okrągłe okulary i miał lekki zarost oraz gęste, ciemne włosy.  
-Dzień dobry.
-O. Kingsley i Hargrave. Szukałem Was. Jesteście cali?- skinęliśmy głowami- Chodźcie za mną.
Serce coraz szybciej zaczęło mi bić. Bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam czy Nancy jest w poważnym stanie czy ma tylko małe zadrapanie. Weszliśmy do dużego pomieszczenia wypełnionego ludźmi, którzy większą część ciała mieli owiniętą bandażami, na których widniały duże, nieregularne, szkarłatne plamy.
-To Twojej ciotki?- lekarz pokazał mi wisiorek z srebrną zawieszką w kształcie kwiatu.
-Tak....- powiedziałam lekko zaniepokojona.- a co z Ethan’em? – zapytałam po chwili ciszy.
-Nie żyje... Odnaleziono go martwego i od razu pochowano w zbiorowej mogile... Przykro mi.
Mężczyzna zaprowadził nas do dwóch kobiet leżących obok siebie. Prawie całe były owinięte bandażami. Łącznie z głowami, na których zostały tylko otwory na usta, nos i małe szparki na oczy. Bez wahania przyklęknęłam obok ciotki. Nawet nie mogłam potrzymać jej ręki, bo była zabandażowana. A więc na pewno wszystko ją bolało.
-Nareszcie zasnęły. Powinny się znaleźć w prawdziwym szpitalu.- odparł doktor.
Zaczęłam płakać, pomimo prób powstrzymania łez te i tak lały się po policzkach.
-Nancy, wyjdziesz z tego....- mówiłam.
Drake także cały się trząsł, bo jego matka nie była w lepszym stanie niż moja ciotka. Kołysałam się lekko na boki, aż wreszcie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
-Powinniście iść. Muszą odpocząć- odparł lekarz.
Powoli wstałam nadal cała się trzęsąc i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Ostatni raz spojrzałam na zabandażowaną ciotkę i wyszłam na korytarz. Jeszcze bardziej zalałam się łzami. Drake czym prędzej mnie przytulił, a ja potrzebowałam odrobiny czułości w tak ciężkich chwilach.
-Będzie dobrze...- chłopak gładził kciukiem moje ramię- Zobaczysz....
Wyszłam z budynku z opuchniętymi oczami. Hope bawiła się w piaskownicy, a Adah siedziała przy niej. Kiedy tylko nas zobaczyła wstała i podbiegła do nas.
-Jest źle...
-Niestety- odpowiedział Drake.
-Wzięliście już porcję jedzenia?
-Nie- odpowiedziałam.
-Przyniosę Wam zaraz. Nocujemy dziś z rodziną w ratuszu na trzecim piętrze, przyjdziecie?
-Dziękujemy, przyjdziemy- odparłam.
Po tych słowach kobieta ruszyła w stronę budynku, a do nas podeszła lekko zaniepokojona Hope.
-Co z mamusią?- zapytała.
-Jest w szpitalu.- skłamał Drake.
-Ja chce ją zobaczyć...
-Oh.... już jest za późno na odwiedziny.- stwierdził chłopak mówiąc przez dzióbek.
Dziewczynka zaczęła mocno płakać. Drake natychmiast ją przytulił, ale ona go odepchnęła i wyciągnęła ręce w moją stronę. Bez wahania przytuliłam drobną osóbkę. Współczułam jej. Matka jest dla dziecka całym światem. Miałam nadzieję, że Nancy z tego wyjdzie... Ethan zginął... umarł, na zawsze. Nigdy nie wiesz kiedy rozmawiasz z kimś po raz ostatni.




2 komentarze:

  1. Więc. ... teraz przez Ciebie ryczę! Gartulacje, że doprowadziłaś mnie do takiego stanu! Coś przeczuwam ,że ta dwójka zaprzyjaźni się ze sobą. A może będzie coś więcej? Nie wiem i bardzo chce się dowiedzieć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sytuacja Crystal jest rozpaczliwa... Zginęli jej rodzice, wujek, a ciotka jest w bardzo poważnym stanie... Dobrze, że sama nie poszła z nimi do schronu, bo też mogła zginąć. Współczuję także Drake'owi i Hope. Życie tej trójki będzie zapewne ciągłą tułaczką w poszukiwaniu lepszego życia, a przynajmniej bezpiecznego. I także się popłakałam jak Korra powyżej. Przygnębiające jest to, że skoro wojna trwa to będzie jeszcze więcej smutku i straty... :(

    OdpowiedzUsuń