Bomba zapalająca uderzyła z hukiem w
ziemię, a po moich plecach przeszedł powiew ciepłego wiatru, który nieco
popchnął mnie do przodu. Biegliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Żwir, którym
była wyłożona droga, chrzęszczał pod nogami, a policzki piekły od gorąca.
Pomarańczowe języki łapczywie pochłaniały kolejne budynki nie oszczędzając
żadnego domu. Drzewa płaczliwie zrzucały kolejne gałęzie. Cała wioska zdawała
się być pogrążona w rozpaczy, w przeraźliwym szlochu. Ludzie biegli w różnych
kierunkach niekiedy zderzając się ze sobą lub upadając na ziemię. Wszyscy
próbowali ratować swój dobytek, gasić pożar. Wybiegliśmy z wioski i udaliśmy
się w miejsce, gdzie kiedyś płynęła rzeka. Chłopak cały czas trzymał mnie lewą
ręką za nadgarstek, ale ani razu się na mnie nie spojrzał. Teraz mogłam
zobaczyć twarz mojego wybawcy. Chłopak puścił moją rękę i odwrócił się w moją
stronę. To był Drake (czyt. Drejk). Znałam go z widzenia, był ode mnie o rok
starszy i mieszkał kilka domów dalej. Nigdy nie zamieniliśmy słowa, czasem
tylko wymienialiśmy się spojrzeniami. I pewnie większość z Was pomyśli, że
zaraz potem chłopak wykrzyczał słynną formułkę „Oszalałaś?! Przecież mogłaś
zginąć!”. Jednak tak nie było i wcale nie wydawało mi się to dziwne. Zarówno ja
jak i On doskonale wiedzieliśmy, że byłam w stanie zagrożenia życia. Wiedzieliśmy,
że pewnie nie ruszyłabym się z miejsca i wiedzieliśmy, że Drake mnie ocalił, a
więc nie było o czym rozmawiać. Chłopak odwiązał chustę i postawił małą, na oko
czteroletnią dziewczynkę na ziemi. Przysiedliśmy ciężko na trawie i
wyrównywaliśmy oddechy.
-Dziękuję..-
wyszeptałam.
Dziecko
wtulało się usilnie w starszego brata.
-Tu
będziemy bezpieczni- zwrócił się do dziewczynki.
-Gdzie
mamusia?- zapytała mała.
-Oczywiście,
że w schronie... Przetrwa nawet ćwierć tonową bombę...- odpowiedział pewnie
Drake.- No już.... spokojnie- przytulił siostrę- przyprowadziłem Ci dziewczynkę
do zabawy- odparł miłym, ciepłym głosem, a na koniec wskazał na mnie wzrokiem.
Gdy
tylko dziecko usłyszało o nowej koleżance odwróciło głowę i zaczęło zmierzać w
moją stronę. Natychmiast się uśmiechnęłam. Dziewczynka miała włosy w kolorze
jasny blond uczesane w dobieranego warkocza. Jej duże, błękitne oczy wpatrywały
się we mnie z zaciekawieniem. Czterolatka była nieco pulchna, zresztą tak jak
każde dziecko w tym wieku. Dziewczynka była ubrana w luźne, cienkie, niebieskie
spodnie ściągane na kostkach, białą, przewiewną bluzeczkę, a na to niebieską
narzutkę z kapturem w kwiatki wiązaną pod szyją.
-Witaj...-
zaczęłam przyjaźnie- jak masz na imię?
-Hope
(czyt. Hołp)- odpowiedziała niepewnie.
-Masz
piękne imię- ukradkiem zerkałam na Drake’a, który wtedy stał z rękoma opartymi
na biodrach i namalowanym szerokim uśmiechem na twarzy.
Chłopak
ruszył w stronę dziewczynki i wziął ją na ręce tak, by nadal mnie widziała.
-Nie...!-
odparła pewnie i nieco się szarpała. Po chwili wyciągnęła pulchne rączki w moją
stronę, a ja z uśmiechem przystałam na jej propozycję.
Wstałam
i wzięłam Hope na ręce, a ona odwdzięczyła mi się słodkim, dziecięcym, szczerym
śmiechem, który wydobył się z małych, wąskich ust.
-A
Ty jak masz na imię..?- zapytał niepewnie Drake.
-Crystal
(czyt. Kristal).
Chłopak
kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Ja
jestem...- kontynuował.
-Drake.-
przerwałam mu nie odrywając wzroku od bawiącej się moimi brązowymi włosami
dziewczynki.
Chłopak
podrapał się nieco zbity z tropu po głowie.
-Chodźcie...-
powiedział i wyciągnął ręce, by wziąć na nie Hope, ale ta kategorycznie
odmówiła.
Przeszliśmy
kawałek i moim oczom ukazało się wysokie, zielone wzgórze, na którym stał rząd
ludzi obserwujących ich palące się domy i opłakujących swoich bliskich. Wdrapaliśmy
się na wzniesienie. Słychać było donośne rozmowy.
-Zrzucali
dwa razy! Pożar nie do ugaszenia! Chcesz zalać ogień wodą, a tylko roznosisz
naftę...- dało się słyszeć głos jakiegoś chłopaka, który rozmawiał z grupką
mężczyzn.
Stanęliśmy
daleko od zgromadzenia, gdzie tłum zdecydowanie się przerzedził.
Chłopak
przyglądał mi się uważnie, nieco ściągając brwi. Miał w oczach strach i troskę,
które wydawały się kłócić o miejsce.
Drake był postawnym, szczupłym, dobrze
zbudowanym chłopakiem o brązowych włosach, opalonej skórze i ciepłych, piwnych
oczach. Był ubrany w zielone spodnie i płaszcz razem przypominające mundur, a
całość dopełniała wojskowa czapka. Chłopak miał radosny wyraz twarzy. Na nogach
widniały dobre, czarne glany. Drake był bardzo miły i dużo pomagał w opiece nad
swoją młodszą siostrą, która go uwielbiała.
Odwróciłam się w stronę tłumu i podeszłam
nieco bliżej. Mała nawet nie zwróciła uwagi na palącą się wioskę, do której
teraz była odwrócona plecami. Drake poszedł w moje ślady. Wspólnie oglądaliśmy
płomienie pochłaniające powoli resztki drewna i roślin. Z tłumu stojącego
przede mną co jakiś czas dało się wychwycić czyjś lament, szloch, płacz
dziecka. Reszta stała lub siedziała z tym co zdążyli zabrać. Każdy ledwo
trzymał się na nogach patrząc na jego palący się dobytek. Wtedy nagle
przypomniałam sobie o mojej ciotce i wuju, których po chwili zaczęłam szukać
nerwowo się rozglądając.
-Kogo
szukasz?- zapytał Drake.
-Cioci
i wujka- byli w schronie- odpowiedziałam dalej szukając moich opiekunów
wzrokiem.
Nagle
usłyszałam czyjś głos, po chwili zorientowałam się, że należał do mężczyzny
jadącego na rowerze.
-Punkt
medyczny zorganizowano w budynku ratusza! Punkt medyczny zorganizowano w
budynku ratusza!- krzyczał, by wszyscy go usłyszeli i brnął dalej przed siebie
powiadomić innych.
Nie
zastanawiając się długo oddałam Hape Drake’owi i ruszyłam w stronę ratusza.
-Gdzie
idziesz?- zapytał chłopak doganiając mnie.
-Do
ratusza.
-Zaczekaj!
Nie pędź tak!- zatrzymałam się- pójdziemy z Tobą.
Uśmiechnęłam
się, ale i tak szybko szłam bardzo martwiąc się o Nancy i Ethan’a. Co jeśli coś
im się stało? Byłam bardzo zmartwiona. Z naszego domu nic nie zostało.
Przemierzaliśmy drogę w ciszy obserwując szczątki, które oszczędziły płomienie.
Wszystko zniszczone. Po środku ruin stał ratusz, który nie był taki jak kiedyś. Bez szyb w oknach,
nadpalony, z brakiem niektórych elementów nie sprawiał wrażenia bezpiecznego
budynku. Pomimo tego musiałam dowiedzieć się, czy moje wujostwo tam jest. A
jeśli nie, to może ktoś ich widział? Przed budynkiem stało stoisko do
opatrywania drobnych ran. Stanęliśmy tam na chwilę, by lekarz zobaczył otarcia
Hope.
-Kingsley
(czyt. Kingsli)!?- usłyszałam czyjś głos. Gwałtownie odwróciłam się w jego
stronę. Należał do mojej sąsiadki. Miała na imię Adah i przyjaźniła się z moją
ciocią. Kobieta posiadała czarne, piękne włosy spięte w koka i była ubrana w
zielone spodnie i niebieską bluzkę.- byłaś u ciotki?- na te słowa rozszerzyłam
oczy- jest ranna.
Kiwnęłam
głową i spojrzałam na Drake’a i Hope. Wtedy Adah też przeniosła na nich wzrok.
-Drake?
– chłopak skinął głową- Drake Hargrave (czyt. Hargrejw)? Twoja matka leży na
tym samym oddziale co Nancy. Idź do niej, a ja zostanę z małą.
Oboje
ruszyliśmy do ratusza. Weszliśmy przez podwójne drzwi. Wszędzie krzątali się
ludzie, niekiedy dwójka dzieci ganiała radośnie po korytarzu. Budynek był cały
z drewna. Skręciliśmy w stronę rejestracji, która, jak mniemałam, okazała się
mało pomocna, bo kiedy jest dużo ludzi nikt nie nadążyłby zapisywać nazwisk, a
niektóre przypadki nie mogły czekać.
-Ma
pani spis nazwisk?- zapytałam.
-Niestety
nie. A mogłabym w czymś pomóc?- zapytała kobieta w krótko ściętych włosach.
-Tak.
Szukamy jakiegoś doktora.
-Poszukajcie
na drugim piętrze.
-Dobrze,
dziękujemy.
Czym
prędzej ruszyliśmy na górę po schodach. W każdej sali leżeli ranni, a na
korytarzu czuć było niemiły zapach drażniący nozdrza. Weszliśmy w pierwsze
drzwi po prawej na drugim piętrze.
-Przepraszam,
wie może ktoś gdzie jest jakiś lekarz?- zapytałam pacjentów z lekkimi obrażeniami,
bo nie chciałam niepokoić tych z ciężkimi.
-Idźcie
dalej.... powinien być na końcu korytarza.
-Dobrze,
dziękuję. Życzę powrotu do zdrowia.- powiedziałam i wyszłam.
Sprawdziliśmy
przedostatnie drzwi od końca i wreszcie natknęliśmy się na lekarza. Był wysoki
i miał około czterdziestu lat. Nosił okrągłe okulary i miał lekki zarost oraz
gęste, ciemne włosy.
-Dzień
dobry.
-O.
Kingsley i Hargrave. Szukałem Was. Jesteście cali?- skinęliśmy głowami- Chodźcie
za mną.
Serce
coraz szybciej zaczęło mi bić. Bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam czy
Nancy jest w poważnym stanie czy ma tylko małe zadrapanie. Weszliśmy do dużego
pomieszczenia wypełnionego ludźmi, którzy większą część ciała mieli owiniętą bandażami,
na których widniały duże, nieregularne, szkarłatne plamy.
-To
Twojej ciotki?- lekarz pokazał mi wisiorek z srebrną zawieszką w kształcie
kwiatu.
-Tak....-
powiedziałam lekko zaniepokojona.- a co z Ethan’em? – zapytałam po chwili
ciszy.
-Nie
żyje... Odnaleziono go martwego i od razu pochowano w zbiorowej mogile...
Przykro mi.
Mężczyzna
zaprowadził nas do dwóch kobiet leżących obok siebie. Prawie całe były owinięte
bandażami. Łącznie z głowami, na których zostały tylko otwory na usta, nos i
małe szparki na oczy. Bez wahania przyklęknęłam obok ciotki. Nawet nie mogłam
potrzymać jej ręki, bo była zabandażowana. A więc na pewno wszystko ją bolało.
-Nareszcie
zasnęły. Powinny się znaleźć w prawdziwym szpitalu.- odparł doktor.
Zaczęłam
płakać, pomimo prób powstrzymania łez te i tak lały się po policzkach.
-Nancy,
wyjdziesz z tego....- mówiłam.
Drake
także cały się trząsł, bo jego matka nie była w lepszym stanie niż moja ciotka.
Kołysałam się lekko na boki, aż wreszcie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
-Powinniście
iść. Muszą odpocząć- odparł lekarz.
Powoli
wstałam nadal cała się trzęsąc i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Ostatni raz
spojrzałam na zabandażowaną ciotkę i wyszłam na korytarz. Jeszcze bardziej
zalałam się łzami. Drake czym prędzej mnie przytulił, a ja potrzebowałam
odrobiny czułości w tak ciężkich chwilach.
-Będzie
dobrze...- chłopak gładził kciukiem moje ramię- Zobaczysz....
Wyszłam
z budynku z opuchniętymi oczami. Hope bawiła się w piaskownicy, a Adah
siedziała przy niej. Kiedy tylko nas zobaczyła wstała i podbiegła do nas.
-Jest
źle...
-Niestety-
odpowiedział Drake.
-Wzięliście
już porcję jedzenia?
-Nie-
odpowiedziałam.
-Przyniosę
Wam zaraz. Nocujemy dziś z rodziną w ratuszu na trzecim piętrze, przyjdziecie?
-Dziękujemy,
przyjdziemy- odparłam.
Po
tych słowach kobieta ruszyła w stronę budynku, a do nas podeszła lekko
zaniepokojona Hope.
-Co
z mamusią?- zapytała.
-Jest
w szpitalu.- skłamał Drake.
-Ja
chce ją zobaczyć...
-Oh....
już jest za późno na odwiedziny.- stwierdził chłopak mówiąc przez dzióbek.
Dziewczynka
zaczęła mocno płakać. Drake natychmiast ją przytulił, ale ona go odepchnęła i
wyciągnęła ręce w moją stronę. Bez wahania przytuliłam drobną osóbkę.
Współczułam jej. Matka jest dla dziecka całym światem. Miałam nadzieję, że
Nancy z tego wyjdzie... Ethan zginął... umarł, na zawsze. Nigdy nie wiesz kiedy
rozmawiasz z kimś po raz ostatni.