-Crystal... Crystal wstawaj- usłyszałam
czyjś szept i poczułam dużą dłoń na ramieniu.
Odtworzyłam
powoli oczy. W pomieszczeniu było jasno, a wszyscy wokół spali włącznie z Hope,
która ssała swojego palca. Przy mnie, na jednym kolanie klęczał Drake i patrzył
na mnie zatroskany- Crystal wstań.
-Czemu?-
odszepnęłam i podniosłam się na jednej ręce zaniepokojona.
Rozbudziłam
się w wystarczającym stopniu by przypomnieć sobie wydarzenia minionego dnia.
-Załóż
coś na siebie, potem Ci wszystko wytłumaczę. Nie budź Hope.
Pokiwałam
porozumiewawczo głową i spojrzałam na zegarek. Trzecia trzydzieści. Nie
wiedziałam po co budził mnie tak wcześnie. Musiał mieć jakiś ważny powód,
inaczej by tego nie robił. Na moje wczorajsze ubrania, w których spałam
narzuciłam płaszcz do ud i poszłam za Drake’iem, który nie odezwał się dopóki nie
wyszliśmy z budynku. Szedł przede mną zaciskając wargi i co jakiś czas
sprawdzając czy podążam za nim.
Na
dworze panował przyjemny, sierpniowy chłód, który ochoczo otulił moją zaspaną
twarz. Drake stanął przodem do mnie. Ściągnęłam brwi wpatrując się w przestrzeń
za chłopakiem.
Obok
drogi stały dwa samochody z przyczepami, na których zarysowywały się sylwetki
zesztywniałych ludzi owiniętych zakrwawionymi bandażami. Łzy napłynęli mi do
oczu. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam w oczy Drake’a. Malował się w
nich bezkresny smutek i troska, ale ani jednej łzy. Moja warga lekko zadrżała po
czym jedna łza szybko spłynęła po policzku zostawiając mokrą smugę aż do brody.
Dalej wpatrywałam się usilnie w oczy bruneta mając nadzieję, że powie mi zaraz
iż to nie prawda.
-Moja
matka – głos mu drżał – i wasza ciotka- mówił dalej z trudem- zmarły
dzisiejszej nocy.
Chłopak
zacisnął twardo wargi pozwalając sobie tylko na drżenie szczęki. Łzy, które
nagromadziły się w tak dużej ilości że nie pozwalały mi na wyraźne widzenie
spłynęły po policzkach słonym potokiem, który wydawał się nie mieć końca. Ze
strumyku zamieniał się w rwącą rzekę, która nie znała odpoczynku. Pokręciłam
głową na boki wciąż wpatrując się w bruneta. Przy każdym wdechu i wydechu,
który był wolny i nierównomierny moja klatka piersiowa niespokojnie drżała.
Ściskałam mocno materiał płaszcza. Moje pięści zrobiły się białe, ale wciąż
usilnie wpatrywałam się w Drake’a. Patrzyłam na niego mając nadzieję, że zaraz
powie, że to żart. Ale nie powiedział nic. Patrzył tylko na mnie takim samym
wzrokiem jak ja na niego. Pełnym nadziei, empatii, zrozumienia. Nie miałam
pojęcia ile tak stałam, ale byłam pewna, że czuję tylko rozpacz rozdzierająca mnie od środka i mającą ochotę mnie rozerwać.
Drake zrobił krok w moją stronę i objął mnie mocno swoimi silnymi ramionami. A
ja ani drgnęłam. Dalej patrzyłam w przestrzeń jakby brunet nadal tam stał.
Dopiero po długiej chwili podniosłam wolno zgrabiałe ręce i ułożyłam je na
plecach chłopaka. Przymknęłam powieki i zaczęłam szlochać przez co moje ciało
rytmicznie drgało. To nie mogła być prawda...
-Ciiii...-
powiedział chłopak. Zrobiło mi się zimno. Ciało przeszedł chłodny dreszcz a
dłonie mocniej zacisnęły się na materiale bluzki Drake’a. Byłam jak małe
dziecko wypłakujące się w dorosłą osobę. Bezsilna, jakbym nie miała po co żyć-
Chodź, pojedziemy z nimi- powiedział chłopak całując mnie w głowę.
-Drake?-
powiedziałam łapiącym się głosem.
-Tak?
-Nie
puszczaj mnie...- powiedziałam wystraszona i zacisnęłam dłonie aż do białości.
-Chodź...-
brunet powoli wziął mnie na ręce, a ja sparaliżowana objęłam powoli szyję Drake’a
i patrzyłam tępo na ślady na piasku pozostawiane przez jego buty.
Chłopak
wszedł do busa ze mną na rękach i usiadł po lewej stronie. Wyjął rękę spod
moich kolan i tym sposobem znalazłam się na jego nogach dalej w niego wtulona
Byłam
wystraszona jak dziecko które po dziesięciu latach spędzonych w dżungli jedzie
do cywilizacji. Wystarczyła jedna myśl....- myśl o Nancy, żeby na nowo
wybuchnąć płaczem. Przylgnęłam mocno do chłopaka kładąc czoło na jego ramieniu.
Brunet patrzył w okno gładząc mnie kciukiem lewej ręki po plecach. Opierał
lekko swoją szczękę o moją pochyloną głowę i patrzył w szybę zapuchniętymi
oczyma. Zatrzymaliśmy się niedaleko cmentarza.
-Wysiądziesz
sama?- zapytał spokojnie chłopak.
Pokiwałam
głową i wyszłam z busa. W powietrzu unosił się okropny odór. Widziałam jak dwóch
mężczyzn wynosi z przyczepy ciało Nancy. Była cała w białych robakach, które
wżerały się w jej skórę. Napuchnięte poszarpane usta rozszerzyły się martwo. Patrzyłam
zapłakana jak mężczyźni kładą ją w zbiorowej mogile. To samo spotkało matkę
Drake’a. Kiedy wyniesiono je z przyczepy ruszyliśmy powoli w stronę masowego
grobu. Był to duży rów, a na nim, jedno na drugim, bez żadnych trumien leżały
zesztywniałe ciała. Patrzyłam na zabandażowaną twarz Nancy. Zaczęłam rzewnie
płakać. Łzy spływały strumieniami kapiąc z brody na ziemię. Ukucnęłam, a razem
ze mną Drake. Wokół grobu stało jeszcze siedem osób. Dwoje chłopaków starszych
ode mnie. Mężczyzna około czterdziestki, dziewczyna wyglądająca na dwadzieścia
lat i trójka zapewne rodzeństwa w wieku od trzynastu do osiemnastu lat.
-Odsuńcie
się- powiedział ktoś.
Posłusznie
wstaliśmy i cofnęliśmy się. Mężczyzna rzucił na ciała płonący kawałek drewna, a
zwłoki szybko pochłonął łapczywy ogień. Cała się trzęsłam. Przez płomienie widziałam
martwą Nancy z otwartą buzią, całą w bandażach, pochowaną razem z ofiarami
wojny. Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć „dziękuję”...
-Macie
jakiś krewnych?- zwrócił się ktoś do nas.
-Tak,
ciocię, pojedziemy do niej- powiedział Drake.
Ja
nie odezwałam się ani słowem. Stałam nadal roztrzęsiona tępo patrząc się w ogień.
Kiedy zwłoki wystarczająco się spaliły mężczyźni
przysypali je piaskiem.
-Przepraszam,
Proszę Pana- powiedziałam łamiącym się głosem. On spojrzał nam mnie z troską- będzie tu jakaś tabliczka?
-Tabliczka
będzie z datą śmierci i że to są ofiary wojny, ale nazwisk nie mogę obiecać.
-Rozumiem.
-Moje
wyrazy współczucia...
-Dziękuję.
Mężczyzna
pochylił lekko głowę i odszedł.
Musieliśmy iść do busa, w przeciwnym razie
zostawiono by nas przy grobie. Usiedliśmy obok siebie i oboje patrzyliśmy w okno.
Zapuchnięte oczy znacząco zmalały, a płaszcz zapięty pod szyję był ciepły od
ognia.
-Crystal...-
zwrócił się do mnie Drake nawet nie patrząc mi w oczy. Miał taki sam wyraz
twarzy, ruszał tylko ustami, jak marionetka.
-Tak?-
spojrzałam na niego powoli.
Teraz
chłopak spojrzał mi w oczy. Były ciepłe, jak oczy mojego ojca.
-Jedź
ze mną i Hope do ciotki.
Przygryzłam
wargę i spuściłam wzrok. Nie mogłam się ciągle wtrącać w ich życie i być dla
ich rodziny ciężarem. Nie mogłam. Na pewno jego ciotce i tak jest ciężko, a
przygarnąć trójkę dzieci to dużo obowiązek szczególnie, gdy jedno nie jest
nawet twoją rodziną. W mojej głowie toczyłam bitwę i chodź serce ubolewało nad
tym, co stało się przed chwilą to rozum musiał podjąć decyzję, by nie skazać
duszy na cierpienie. Analizowałam wszystkie za i przeciw z prędkością światła
próbując podjąć właściwą decyzję.
-Drake...-
spojrzałam brunetowi w oczy- ja.... ja nie mogę...
-Posłuchaj
mnie teraz uważnie- chłopak złapał mnie za obie dłonie- z ciocią i tak
mieszkają jeszcze inni, którzy płacą jej pieniędzmi lub pracą. Nie mógłbym
sobie wybaczyć jeśli zostawiłbym Cię tutaj. Sierotkę, która straciła opiekunów.
A jeśli byś zginęła? A jeśli stałoby ci się coś złego?
-Drake...
ja nie mogę się narzucać.... już raz uratowałeś mi życie i...
-Jeszcze
mi się za to odwdzięczysz. Nie zostawię Cię tu. Rozumiesz?
Przygryzłam
wargę.
-Rozumiem...
-Chłopak natychmiast mocno mnie objął w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na
szyję.- tak się cieszę, że Cię spotkałam... Co ja bym bez Ciebie zrobiła...-
wyszeptałam mu do ucha. Na moje słowa Drake przytulił mnie jeszcze mocniej-
Dziękuję...
Wróciliśmy do ratusza o szóstej nad ranem.
Wszyscy jeszcze spali, a Hope nawet nie zmieniła pozycji. Szybko zdjęłam
płaszcz i położyłam go na plecak po czym położyłam się obok dziewczynki i
przytuliłam ją mocno do siebie. Po policzku leniwie stoczyła się jedna łza i
głucho opadła na poduszkę. Drake siedział siadem skrzyżnym pod ścianą patrząc
na mnie swoimi ciepłymi oczyma. Żadne z nas nie było w stanie się uśmiechnąć.
Posyłaliśmy sobie tylko wdzięczny wzrok pełen wyrozumiałości. Przymknęłam
ciężkie powieki i zasnęłam tuląc się do śpiącej słodko Hope.
Obudziło mnie jakieś szturchanie, a zaraz
potem doszły głośne rozmowy, które normalnie nie były w stanie mnie obudzić.
Odtworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam roześmianą Hope przewieszoną przez moją
talię, bo spałam na boku.
-Hope...-
doszedł mnie głos Drake’a- Mówiłem Ci, żebyś jej nie budziła...- powiedział
miło, ale spojrzał karcąco na dziewczynkę.
Podniosłam
się i odgarnęłam włosy z twarzy.
-Nic
się nie stało...-powiedziałam zaspana i posadziłam sobie blondyneczkę na
kolana.
Brunet
przyniósł nam kanapki. Dla Hope jedna, dla mnie dwie, a dla niego trzy.
Zajadaliśmy się niebyt dobrym śniadaniem, które spałaszowaliśmy w kilka minut.
Miałam roztrzepane, nieco przetłuszczone włosy i czerwone, zapuchnięte,
nieobecne oczy oraz sine wargi, które z wysiłkiem układałam w uśmiech.
-Hope...
dzisiaj jedziemy do cioci Sarah...
-Mmm?-
dziewczynka spojrzała na brata zaskoczona.
-Widzisz....-
chłopak spojrzał na mnie na kilka sekund, a potem znów przeniósł wzrok na
siostrę- Zanim nasza mama wyzdrowieje minie trochę czasu. Musimy jechać do
cioci na ten czas.
Hope
wyglądała na zdezorientowaną całą tą sytuacją, ale zareagowała poważniej niż
myślałam.
-A
Crystal...? Zostaje?- spojrzała na mnie smutno.
-Nie
kochanie, Crystal jedzie z nami- uśmiechnął się Drake.
Dziewczynka
natychmiast wpadła w moje ramiona, a ja odwzajemniłam uścisk i lekko się
uśmiechnęłam. Hope oderwała się ode mnie
i odeszła kilka kroków uradowana.
-Crystal
jedzie z nami, Crystal jedzie z nami, Crystal jedzie z nami.....- zaczęła
śpiewać kołysząc się na boki i delikatnie klaszcząc.
Uśmiechnęłam
się jeszcze bardziej i spojrzałam wdzięcznie na Drake’a.
Zaraz potem zaczęliśmy się pakować.
Założyłam Hope jej kwiatową narzutkę i błękitne sandałki, a sama rozczesałam
włosy i przemyłam twarz wodą. Podziękowaliśmy bardzo Adah za suchary i za to, ż
zaproponowała nam nocleg. Kobieta życzyła nam miłej podróży i powiedziała iż ma
nadzieję, ze sobie poradzimy. Ruszyliśmy we trójkę na stację po raz kolejny
oglądając strawione przez ogień gospodarstwa, które ludzie próbowali odratowywać.
Było lato, można było przetrwać w małym, drewnianym domku, byle by był dach nad
głową. Do zimy było jeszcze dużo czasu i można było znów wznieść skromny,
ciepły dom.
Na 11:15 mieliśmy pociąg. Weszliśmy do
maszyny i zajęliśmy miejsca stawiając plecaki przed sobą. Podróż była długa i
męcząca, ale po pewnym czasie dotarliśmy wreszcie do miejscowości, w której
mieszkała ciotka Drake’a i Hope. Obawiałam się czy mnie przyjmie, jeśli już, to
czy mnie polubi. Miałam wiele obaw, ale to było jedyne wyjście....