Kwiaty spowite popiołem
czwartek, 27 października 2016
czwartek, 17 grudnia 2015
Przepraszam...
Z ogromną przykrością oświadczam, że muszę zawiesić bloga.
Zostanie wznowiony najprawdopodobniej w wakacje. Przepraszam, że robię to po tak długiej nieobecności, ale myślałam, że dam radę - nie dam. Do tego opowiadania potrzebna jest masa pracy i dużo więcej czasu niż na mojego drugiego bloga, dlatego więc muszę was opuścić.
Wiem, że była Was garstka, ale cieszę się nawet z tego.
Jeszcze raz przepraszam ♥
Rozdział 5 „Ciocia Sarah”
Wysiedliśmy na skromnej stacji wyłożonej
brukiem. Pociąg wolno ruszył dalej wydobywając z siebie gwizdy, parę i głośny,
równomierny stukot dudniący w moich uszach. Naprzeciw nas znajdował się
podłużny budynek z ciemnego drewna, przy którym stały trzy ławki oddalone od
siebie o kilka metrów. Mocno zacisnęłam palce na uchwycie wyblakłej torby
podróżnej. Przeszedł mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Wzięłam głęboki oddech
mający na celu choć chwilowe uspokojenie. Drake także się denerwował. Jedynie
słodka, mała Hope skakała z nóżki na nóżkę z radosnym uśmiechem na bladej
twarzyczce nie mogąc doczekać się nowych zakamarków do odkrycia. Całą podróż
przespała Drake’owi na kolanach mrucząc coś od czasu do czasu pod nosem, więc
teraz tryskała energią.
Rozejrzałam się powoli, całą wioskę
otaczały gęste, sosnowe lasy. Zaczęliśmy iść wzdłuż budynku. Potem zaszliśmy na
szosę. Po obu stronach piaszczystej drogi wznosiły się drewniane domy
jednorodzinne otoczone wonią letnich kwiatów i owoców. Nie czuć tu było wojny i
strachu, jakby cierpienie i ból nie miały tu dostępu, jakby ten teren był
otoczony jakąś magiczną siłą. Podmuch letniego, ciepłego wiatru ochoczo
poruszał pojedynczymi kosmykami moich brązowych włosów wychodzących z warkocza.
Odetchnęłam głęboko prażąc twarz w południowych promieniach słońca. Ptaki
cudownie śpiewały nadając tej przepięknej scenerii uroku. Nagle poczułam jak
Hope puszcza moją rękę. Spojrzałam w jej stronę ściągając brwi, ale po chwili
uśmiechnęłam się spokojnie. Dziewczynka podbiegła niezdarnie do motyla
siedzącego na jednym z purpurowych kwiatów. Machał wolno swoimi cytrynowymi
skrzydłami przypominającymi nieco liście. Hope zaciekawiona stworzeniem
stopniowo zwalniała aż w końcu stanęła w bezruchu kilkanaście centymetrów od
stworzenia zafascynowana jego widokiem. Powoli zbliżyła się do owada i
przykucnęła obok niego po czym uśmiechnęła się delikatnie i lekko przechyliła
głowę oglądając go z każdej strony. Zawiał wiar, a motyl prowadzony jego
podmuchem uniósł się w powietrze i delikatnie poruszał swoimi skrzydłami lecąc
niezgrabnie. Pomyślałam wtedy, że jesteśmy podobni do tego motyla.
Hope wróciła do nas roześmiana wyrywając
mnie z zamyślenia. Chwyciła moją dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Skręciliśmy w
małą dróżkę i szliśmy nią przez jakiś czas. Byłam oczarowana pięknem wioski,
które puszyło się w świetle letniego słońca. Z ogrodów dochodził dźwięk
zapracowanych trzmieli oblepionych pyłem i rozkoszny, delikatny trzepot
motylich skrzydeł, które widziałam za każdym razem gdy przymknęłam powieki.
Powietrze wypełniała woń kwiatów, które cieszyły oczy swoimi bladymi,
krwistymi, purpurowymi, pomarańczowymi, fioletowymi lub bordowymi płatkami
rozkładającymi się w stronę promieni słonecznych.
Lato w pełni...
Dotarliśmy do dużego, drewnianego domu na
skraju lasu. Szum wysokich sosen przyjemnie wypełniał moje uszy. Obok budynku
rozpościerał się najpiękniejszy ogród jaki widziałam. Purpurowe kocanki,
śnieżne, delikatne konwalie, lilowe i błękitne kosaćce, fioletowe
kosmosy-onętki, białe margarytki, perłowe jeżówki, żółty i pudrowy łubin,
fioletowe i brzoskwiniowe goździki, lazurowo – fiołkowe astry – wszystko to
stanowiło niezwykle wielobarwną i piękną kompozycję, na którą nie mogłam się
napatrzeć. Bordowe Malwy pięły się obok brązowych, rzeźbionych okiennic.
Zachwyt przepełnił mnie od środka. Oczy odtworzyłam najszerzej jak mogłam, by
pochłonąć całe piękno ogrodu skąpanego w letnim słońcu. U brzegu brązowego,
drewnianego płotu stał duży, purpurowy, fioletowy i biały podwójny bez. Zaraz
obok wyrastała dumna Hortensja o cyjanowych (delikatny niebieski – dop. aut.) i
fiołkowych kwiatach. Barwne motyle przemieszczały się jak piórka chwiejące się
z każdym mocniejszym podmuchem wiatru do niewiadomego celu. Staliśmy tak chwilę
podziwiając przepiękny obraz jaki się przed nami roztaczał. To było
niesamowite. W końcu Drake powolnym krokiem ruszył w stronę furtki ciągnąc za
sobą zapatrzoną w ogród Hope. Brunet wyjął haczyk z małej dziurki i odtworzył
bramkę, która cicho zaskrzypiała. Ruszyłam za rodzeństwem. Szłam cała spięta
wzdłuż budynku po wydeptanej ścieżce. Bałam się, że ciotka Drake’a nie będzie
chciała mnie przyjąć. Ale nie byłabym wtedy na nią zła. W końcu nagle na jej
głowę spada trójka dzieci, z czego jedno nawet nie jest z nią spokrewnione.
Sama nie wiedziałam, czy byłabym w stanie przygarnąć cudze dziecko.
Nagle moje rozmyślania przerwał kobiecy
głos. Podniosłam szybko głowę. Przed nami stała średniego wzrostu kobieta z
ciemnymi włosami uczesanymi w niskiego koka. Wycierała ręce o biały fartuch z
różową koronką na brzegach.
-Witajcie
moi kochani!- odparła serdecznie.
Drake
jednak nie uśmiechnął się na jej słowa. Jeszcze bardziej się spiął, a Hope
patrzyła ponuro na ziemię.
-Dzień
dobry!- starałam się jakoś złagodzić sytuację.
-O,
my się jeszcze chyba nie znamy – kobieta podeszła do mnie szybko i ujęła moją
dłoń w swoje ręce – Jestem Sarah. – uśmiechnęła się ciepło.
-J-
ja jestem Crystal...- odparłam niepewnie zaskoczona jej otwartością.
-Ciociu...-
zaczął Drake na co kobieta zwróciła się w jego stronę puszczając już moją dłoń
– Kiedy Crystal była mała zginęli jej rodzice. Przeszła pod opiekę ciotki i jej
męża, którzy zginęli w trakcie nalotu na nasze miasteczko. Spotkaliśmy się
zaraz po katastrofie. Nasza mama jest w szpitalu. Nie mamy gdzie mieszkać, nasz
dom spłonął. –brunet przerwał i wziął głęboki oddech- czy przyjmiesz naszą
trójkę do siebie?
Twarz
kobiety wykrzywił grymas zaskoczenia. Patrzyła to na Drake’a, to na Hope, to na
mnie. Staliśmy tak w niezręcznej ciszy modląc się w duchu, żeby Sarah nas
przyjęła.
-Zgoda
– odparła w końcu – będziecie mogli u mnie mieszkać aż wyzdrowieje wasza mama-
dodała nadal poważnie, ale po chwili ciepło się uśmiechnęła. – chodźcie, akurat
robiłam placki.
Ruszyliśmy
za brunetką, przeszliśmy przez niewielki, drewniany taras z pięknie zdobioną
ławką. W wejściu do domu wisiała niebiesko – biała zasłona, która wiedziona
wiatrem falowała powoli. Weszliśmy do domu. W małym przedpokoju znajdowało się
dużo butów o większych i mniejszych rozmiarach. Powyżej półki z butami
znajdował się długi wieszak na kurtki skromnie zapełniony płaszczami,
narzutkami i chustami. Weszłam przez niewielki próg do kuchni, w której unosił
się przepiękny zapach. Wszędzie znajdowały się drewniane półki, na których
stały kubki i wisiały różne, ręcznie robione ozdóbki. Usiadłam grzecznie za
stołem łącząc nogi i prostując się. Zjedliśmy posiłek w ciszy. Na twarzy Hope
zagościł uśmiech zaraz po tym, jak napełniła brzuch.
-Chyba
powinna się położyć- powiedziała z uśmiechem Sarah patrząc na przymykajacą
powieki Hope- Chodź moja droga – zwróciła się do mnie – pomożesz mi –
dokończyła po czym wstała od stołu.
Podążyłam
za nią z Hope przecierającą oczy u boku. Kobieta odtworzyła drzwi do małego
pokoju, którego ściany były pomalowane na brzoskwiniowo i z szafy stojącej w
rogu wyjęła gruby koc, kołdrę i poduszkę.
Położyliśmy małą spać i wróciliśmy do kuchni. Sarah była rzeczowa. Wydawało
mi się, że jej wyraz twarzy się zmienił.
-
W jakim stanie jest Twoja matka? -
zapytała brunetka upijając łyk herbaty.
Drake
spuścił głowę, widziałam jak jego mięśnie stopniowo się napinają.
-Moja
matka zmarła.
Oczy
Sarah natychmiast się rozszerzyły. Zwiotczałą ręką natychmiast odstawiła kubek,
z którego wylała się niewielka ilość napoju. Kobieta zbladła na twarzy.
-Ale...
Ale jak to? Powiedziałeś.. Powiedziałeś coś innego.
-Dla
dobra Hope- Drake uciął rozmowę i nawet nie spojrzał na ciotkę.
-Idźcie
się przejść- powiedziała podenerwowana brunetka wodząc wzrokiem gdzieś po
ścianach.
Wyszliśmy
z domu najszybciej jak mogliśmy i próbowaliśmy uspokoić swoje przyśpieszone
bicie serca na świeżym powietrzu. Chwilę staliśmy przy tej pięknej rzeźbionej
ławce, a potem ruszyliśmy ścieżką w stronę lasu. Na dworze panowało przyjemne
ciepło, które ochoczo oplatało moją skórę przypominając miękki koc podczas
zimowych wieczorów.
Nie mogłam skupić się na żadnej myśli, nie
pozwalała mi na to ich ilość. Nie miałam żadnych domysłów. Po twarzy Drake’a
widziałam, że także się martwił, ale nie śmiałam mu się dziwić. Za chwilę mógł
się dowiedzieć, że on i jego siostra nie mają gdzie przespać nocy. Martwiłam
się wtedy bardziej o rodzeństwo niż o siebie. Szliśmy w milczeniu, a każde z
nas biło się z myślami. Spod naszych stóp co jakiś czas dochodził odgłos
pękania suchych gałęzi. Korony drzew, które popychane podmuchem wiatru huśtały
się na boki tworząc przepiękny i tajemniczy szum, wypełniał śpiew ptaków.
Wszystko tworzyło doskonałą harmonię, którą żal było naruszać słowem. Starałam
się wyłączyć myślenie, ale wracałam nieświadomie do tematu Sarah. Chciałam za
wszelką cenę i wyciszyć, ale głowa mi pękała.
Szliśmy tak bardzo długo. Nie pamiętam ile
godzin, ale wiem, że gdy wracaliśmy złote słońce chyliło się ku zachodowi.
Rozglądając się zauważyłam, że na skraju lasu wznosi się dość spore wzgórze, z
którego na pewno pięknie jest oglądać zachody słońca. To była cudowna
miejscowość, pełna niezwykłego uroku. Pamiętam, że bardzo chciałam tam zostać,
jakby to był raj....
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Drugie LA
Dziękuję
za nominację Amelii White z bloga ♥ Roztopić serca ♥
Przejdźmy
od razu do pytań ^^
1.Masz
laptopa czy stacjonarny?
Ja
mam laptopa, ale stacjonarny w domu też się znajdzie...
2.
Masz zwierzaka?
Mam
^^ Dwa koty i psa...
3.Jeśli
tak jak ma na imię i jakie ma śmieszne zachowania? Jeśli nie jakiego chciałabyś
mieć?
Jeden
kot to Gracek, kotka to Jagoda i suczka to Saba i ona zawsze jak się schylasz żeby
ją pogłaskać kładzie się na plecy i jak przestajesz ja głaskać to tak fajnie
zgina łapkę i Cię szturcha ^^ A koty w prezencie zawsze nam przynoszą ptaki i
mysze pod drzwi. I lubią się ganiać i bawić, tak łapką fajnie się szturchają.
4.Najodleglejsze
pragnienie?
Nie
wiem
5.Ulubiony
pluszak z dzieciństwa?
Miałam
ich naprawdę mnóstwo i wszystkie kochałam tak samo ^^
6.Masz
smaka na maka?
Nie
xd
7.Lubisz
maliny?
A
kto nie lubi?!
8.Jesteś
za in vitro czy przeciw? XDXDXD
Głupie
pytanie, ale na nie odpowiem poważnie. Jak dla mnie – nie ma w tym nic złego.
9.Ciepło
czy zimno?
Ciepło,
jestem zmarźlak ^^
10.Wolność?
Złudne
uczucie znaczące dla każdego coś innego
11.Myślałaś
kiedyś żeby uciec?
Nie,
jest mi dobrze i krzywda mi się nie dzieje, a uciekanie od problemów nic nie
da^^
Teraz
oczywiście kogoś nominuję, a będzie to Całkiem nowa opowieść Hogwardzka... i MonaVerrax3. Przecudny blog, wszystkich na
niego zapraszam. Po prostu coś pięknego, niezwykła historia...
Pytania ode mnie:
1. Ile masz lat?
2. Do której klasy będziesz chodzić.... od jutra? xd
3. Co lubisz w ludziach a czego nienawidzisz?
4. Jakie czytasz blogi (tematyka)? i czy jest ich dużo?
5. Opisz siebie z wyglądu.
6. Twoja ulubiona piosenka?
7. Lubisz rysować? Jakie jest Twoje hobby?
8. Jesteś zła, że Cię nominowałam?
9. Opisz swój charakter w dziesięciu słowach.
10. Mieszkasz w mieście czy na wsi?
11. Twój ulubiony cytat?
To wszystko ^^ Jeszcze raz dziękuję za nominację. Prawdopodobnie następny post będzie już zawierał rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze! Jesteście naprawdę kochane!
Pozdrawiam cieplutko i życze udanego początku roku!
środa, 26 sierpnia 2015
Pierwsze LBA na tym blogu
Nominację
dostałam od passion forever, która prowadzi świetnego bloga Od nienawiści przez przyjaźń do miłości
Dziękuję
bardzo, to pierwsza nominacja na tym blogu, z której oczywiście się bardzo
cieszę.
1.Krótka
historia założenia twojego/waszego bloga?
Chciałam
opisać coś co już było łącząc film i książkę o innej tematyce w całość. To
opowiadanie sprawdzające moje możliwości i wiedzę.
2.Masz
jakieś rodzeństwo?
Tak,
dwie siostry.
3.Kiedy
założyłaś/przyczyniłaś się do założenia tego bloga?
14
lipca, od razu dodałam wstęp.
4.Z
którą postacią ze swojego bloga się najbardziej utożsamiasz?
Z Crystal,
nawet piszę w pierwszej osobie...
5.Dobrze
piszesz opowiadania. Jaką miałaś ocenę na koniec roku szkolnego z przed tych
wakacji z j. polskiego?
Szósteczkę
:3
6.Twój
ulubiony kwiat?
Szczerze
to nie znam połowy nazw kwiatów, które mamy w domu ani w ogródku, ale bardzo
lubię orchidee, róże, frezje, lilie, zawilce, przylaszczki, fiołki i lwie
paszcze. No i zawsze Naparstnice mnie fascynowały.
7.Jesteś
optymistą, realistą czy może pesymistą?
Najwięcej
we mnie realizmu, ale czasem zdarzają mi się przebłyski pesymizmu.
8.Jaki
jest Twój żywioł?
Woda,
silna, na przemian spokojna i rwąca, niebezpieczna, porywcza, czasem okrutna i
nieobliczalna, ale dająca życie.
9.Do
szkoły chodzisz chętnie czy z przymusu?
Lubię
chodzić do szkoły, mam świetną klasę (boże, niech dojdzie do nas ktoś nowy) i
co prawda nie lubię się uczyć na prace klasowe, ale lubię się uczyć jako tako,
na lekcjach, słuchając nauczyciela.
10.Czytasz
mojego bloga? A jak tak to co o nim sądzisz? Jeżeli nie czytasz, zaczniesz? *>Nie
zmuszam do pozytywnej oceny lub czytania bloga<
Uważam,
że robisz z każdy rozdziałem ogromne postępy, które wspaniale widać choć ty ich
pewnie nie dostrzegasz. Teraz naprawdę bardzo dobrze piszesz i robisz coraz
mniej błędów.
Nominuję
tylko jedną osobę, ale chyba nie możecie mieć mi za złe, bo ciągle nominuję
kilka osób na moim drugim blogu. No więc tą osobą jest Venfanell Viceroy, która
prowadzi bloga Porwać dla żartów niebo
1.Mieszkasz
na wsi czy w mieście?
2.Czemu
założyłaś bloga?
3.Twoja
ulubiona bloggerka?
4.Kiedy
przeczytałaś pierwszy blog o Jelsie?
5.Jakiej
muzyki słuchasz?
6.Do
której klasy będziesz chodzić od pierwszego września?
7.Lubisz
nosić biżuterię?
8.Twoje
największe marzenie?
9.Gdybyś
mogła mieć w domu każde zwierzę to jakie by ono było?
10.
Trzy ulubione książki i pięć ulubionych filmów?
11.
Czytasz dużo blogów o tematyce Jelsy? Jeśli nie to dlatego, że ci się nie chce,
czy dlatego, że nie spełniają Twoich oczekiwań?
Proszę,
żebyś także kogoś nominowała.
Zapraszam do przeczytania poprzedniego rozdziału, który wczoraj dodałam.
Dziękuję
wszystkim za pozytywne komentarze wyrażające wasze emocje. Mam nadzieję, że
moje opowiadanie się wam podoba i że cieszycie się z każdego rozdziału, który
nie zawsze jest wesoły. Jeszcze raz dziękuję, jesteście kochane!!! Kolejny rozdział aż we wrześniu :*
wtorek, 25 sierpnia 2015
Rozdział 4 "Nancy"
-Crystal... Crystal wstawaj- usłyszałam
czyjś szept i poczułam dużą dłoń na ramieniu.
Odtworzyłam
powoli oczy. W pomieszczeniu było jasno, a wszyscy wokół spali włącznie z Hope,
która ssała swojego palca. Przy mnie, na jednym kolanie klęczał Drake i patrzył
na mnie zatroskany- Crystal wstań.
-Czemu?-
odszepnęłam i podniosłam się na jednej ręce zaniepokojona.
Rozbudziłam
się w wystarczającym stopniu by przypomnieć sobie wydarzenia minionego dnia.
-Załóż
coś na siebie, potem Ci wszystko wytłumaczę. Nie budź Hope.
Pokiwałam
porozumiewawczo głową i spojrzałam na zegarek. Trzecia trzydzieści. Nie
wiedziałam po co budził mnie tak wcześnie. Musiał mieć jakiś ważny powód,
inaczej by tego nie robił. Na moje wczorajsze ubrania, w których spałam
narzuciłam płaszcz do ud i poszłam za Drake’iem, który nie odezwał się dopóki nie
wyszliśmy z budynku. Szedł przede mną zaciskając wargi i co jakiś czas
sprawdzając czy podążam za nim.
Na
dworze panował przyjemny, sierpniowy chłód, który ochoczo otulił moją zaspaną
twarz. Drake stanął przodem do mnie. Ściągnęłam brwi wpatrując się w przestrzeń
za chłopakiem.
Obok
drogi stały dwa samochody z przyczepami, na których zarysowywały się sylwetki
zesztywniałych ludzi owiniętych zakrwawionymi bandażami. Łzy napłynęli mi do
oczu. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam w oczy Drake’a. Malował się w
nich bezkresny smutek i troska, ale ani jednej łzy. Moja warga lekko zadrżała po
czym jedna łza szybko spłynęła po policzku zostawiając mokrą smugę aż do brody.
Dalej wpatrywałam się usilnie w oczy bruneta mając nadzieję, że powie mi zaraz
iż to nie prawda.
-Moja
matka – głos mu drżał – i wasza ciotka- mówił dalej z trudem- zmarły
dzisiejszej nocy.
Chłopak
zacisnął twardo wargi pozwalając sobie tylko na drżenie szczęki. Łzy, które
nagromadziły się w tak dużej ilości że nie pozwalały mi na wyraźne widzenie
spłynęły po policzkach słonym potokiem, który wydawał się nie mieć końca. Ze
strumyku zamieniał się w rwącą rzekę, która nie znała odpoczynku. Pokręciłam
głową na boki wciąż wpatrując się w bruneta. Przy każdym wdechu i wydechu,
który był wolny i nierównomierny moja klatka piersiowa niespokojnie drżała.
Ściskałam mocno materiał płaszcza. Moje pięści zrobiły się białe, ale wciąż
usilnie wpatrywałam się w Drake’a. Patrzyłam na niego mając nadzieję, że zaraz
powie, że to żart. Ale nie powiedział nic. Patrzył tylko na mnie takim samym
wzrokiem jak ja na niego. Pełnym nadziei, empatii, zrozumienia. Nie miałam
pojęcia ile tak stałam, ale byłam pewna, że czuję tylko rozpacz rozdzierająca mnie od środka i mającą ochotę mnie rozerwać.
Drake zrobił krok w moją stronę i objął mnie mocno swoimi silnymi ramionami. A
ja ani drgnęłam. Dalej patrzyłam w przestrzeń jakby brunet nadal tam stał.
Dopiero po długiej chwili podniosłam wolno zgrabiałe ręce i ułożyłam je na
plecach chłopaka. Przymknęłam powieki i zaczęłam szlochać przez co moje ciało
rytmicznie drgało. To nie mogła być prawda...
-Ciiii...-
powiedział chłopak. Zrobiło mi się zimno. Ciało przeszedł chłodny dreszcz a
dłonie mocniej zacisnęły się na materiale bluzki Drake’a. Byłam jak małe
dziecko wypłakujące się w dorosłą osobę. Bezsilna, jakbym nie miała po co żyć-
Chodź, pojedziemy z nimi- powiedział chłopak całując mnie w głowę.
-Drake?-
powiedziałam łapiącym się głosem.
-Tak?
-Nie
puszczaj mnie...- powiedziałam wystraszona i zacisnęłam dłonie aż do białości.
-Chodź...-
brunet powoli wziął mnie na ręce, a ja sparaliżowana objęłam powoli szyję Drake’a
i patrzyłam tępo na ślady na piasku pozostawiane przez jego buty.
Chłopak
wszedł do busa ze mną na rękach i usiadł po lewej stronie. Wyjął rękę spod
moich kolan i tym sposobem znalazłam się na jego nogach dalej w niego wtulona
Byłam
wystraszona jak dziecko które po dziesięciu latach spędzonych w dżungli jedzie
do cywilizacji. Wystarczyła jedna myśl....- myśl o Nancy, żeby na nowo
wybuchnąć płaczem. Przylgnęłam mocno do chłopaka kładąc czoło na jego ramieniu.
Brunet patrzył w okno gładząc mnie kciukiem lewej ręki po plecach. Opierał
lekko swoją szczękę o moją pochyloną głowę i patrzył w szybę zapuchniętymi
oczyma. Zatrzymaliśmy się niedaleko cmentarza.
-Wysiądziesz
sama?- zapytał spokojnie chłopak.
Pokiwałam
głową i wyszłam z busa. W powietrzu unosił się okropny odór. Widziałam jak dwóch
mężczyzn wynosi z przyczepy ciało Nancy. Była cała w białych robakach, które
wżerały się w jej skórę. Napuchnięte poszarpane usta rozszerzyły się martwo. Patrzyłam
zapłakana jak mężczyźni kładą ją w zbiorowej mogile. To samo spotkało matkę
Drake’a. Kiedy wyniesiono je z przyczepy ruszyliśmy powoli w stronę masowego
grobu. Był to duży rów, a na nim, jedno na drugim, bez żadnych trumien leżały
zesztywniałe ciała. Patrzyłam na zabandażowaną twarz Nancy. Zaczęłam rzewnie
płakać. Łzy spływały strumieniami kapiąc z brody na ziemię. Ukucnęłam, a razem
ze mną Drake. Wokół grobu stało jeszcze siedem osób. Dwoje chłopaków starszych
ode mnie. Mężczyzna około czterdziestki, dziewczyna wyglądająca na dwadzieścia
lat i trójka zapewne rodzeństwa w wieku od trzynastu do osiemnastu lat.
-Odsuńcie
się- powiedział ktoś.
Posłusznie
wstaliśmy i cofnęliśmy się. Mężczyzna rzucił na ciała płonący kawałek drewna, a
zwłoki szybko pochłonął łapczywy ogień. Cała się trzęsłam. Przez płomienie widziałam
martwą Nancy z otwartą buzią, całą w bandażach, pochowaną razem z ofiarami
wojny. Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć „dziękuję”...
-Macie
jakiś krewnych?- zwrócił się ktoś do nas.
-Tak,
ciocię, pojedziemy do niej- powiedział Drake.
Ja
nie odezwałam się ani słowem. Stałam nadal roztrzęsiona tępo patrząc się w ogień.
Kiedy zwłoki wystarczająco się spaliły mężczyźni
przysypali je piaskiem.
-Przepraszam,
Proszę Pana- powiedziałam łamiącym się głosem. On spojrzał nam mnie z troską- będzie tu jakaś tabliczka?
-Tabliczka
będzie z datą śmierci i że to są ofiary wojny, ale nazwisk nie mogę obiecać.
-Rozumiem.
-Moje
wyrazy współczucia...
-Dziękuję.
Mężczyzna
pochylił lekko głowę i odszedł.
Musieliśmy iść do busa, w przeciwnym razie
zostawiono by nas przy grobie. Usiedliśmy obok siebie i oboje patrzyliśmy w okno.
Zapuchnięte oczy znacząco zmalały, a płaszcz zapięty pod szyję był ciepły od
ognia.
-Crystal...-
zwrócił się do mnie Drake nawet nie patrząc mi w oczy. Miał taki sam wyraz
twarzy, ruszał tylko ustami, jak marionetka.
-Tak?-
spojrzałam na niego powoli.
Teraz
chłopak spojrzał mi w oczy. Były ciepłe, jak oczy mojego ojca.
-Jedź
ze mną i Hope do ciotki.
Przygryzłam
wargę i spuściłam wzrok. Nie mogłam się ciągle wtrącać w ich życie i być dla
ich rodziny ciężarem. Nie mogłam. Na pewno jego ciotce i tak jest ciężko, a
przygarnąć trójkę dzieci to dużo obowiązek szczególnie, gdy jedno nie jest
nawet twoją rodziną. W mojej głowie toczyłam bitwę i chodź serce ubolewało nad
tym, co stało się przed chwilą to rozum musiał podjąć decyzję, by nie skazać
duszy na cierpienie. Analizowałam wszystkie za i przeciw z prędkością światła
próbując podjąć właściwą decyzję.
-Drake...-
spojrzałam brunetowi w oczy- ja.... ja nie mogę...
-Posłuchaj
mnie teraz uważnie- chłopak złapał mnie za obie dłonie- z ciocią i tak
mieszkają jeszcze inni, którzy płacą jej pieniędzmi lub pracą. Nie mógłbym
sobie wybaczyć jeśli zostawiłbym Cię tutaj. Sierotkę, która straciła opiekunów.
A jeśli byś zginęła? A jeśli stałoby ci się coś złego?
-Drake...
ja nie mogę się narzucać.... już raz uratowałeś mi życie i...
-Jeszcze
mi się za to odwdzięczysz. Nie zostawię Cię tu. Rozumiesz?
Przygryzłam
wargę.
-Rozumiem...
-Chłopak natychmiast mocno mnie objął w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na
szyję.- tak się cieszę, że Cię spotkałam... Co ja bym bez Ciebie zrobiła...-
wyszeptałam mu do ucha. Na moje słowa Drake przytulił mnie jeszcze mocniej-
Dziękuję...
Wróciliśmy do ratusza o szóstej nad ranem.
Wszyscy jeszcze spali, a Hope nawet nie zmieniła pozycji. Szybko zdjęłam
płaszcz i położyłam go na plecak po czym położyłam się obok dziewczynki i
przytuliłam ją mocno do siebie. Po policzku leniwie stoczyła się jedna łza i
głucho opadła na poduszkę. Drake siedział siadem skrzyżnym pod ścianą patrząc
na mnie swoimi ciepłymi oczyma. Żadne z nas nie było w stanie się uśmiechnąć.
Posyłaliśmy sobie tylko wdzięczny wzrok pełen wyrozumiałości. Przymknęłam
ciężkie powieki i zasnęłam tuląc się do śpiącej słodko Hope.
Obudziło mnie jakieś szturchanie, a zaraz
potem doszły głośne rozmowy, które normalnie nie były w stanie mnie obudzić.
Odtworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam roześmianą Hope przewieszoną przez moją
talię, bo spałam na boku.
-Hope...-
doszedł mnie głos Drake’a- Mówiłem Ci, żebyś jej nie budziła...- powiedział
miło, ale spojrzał karcąco na dziewczynkę.
Podniosłam
się i odgarnęłam włosy z twarzy.
-Nic
się nie stało...-powiedziałam zaspana i posadziłam sobie blondyneczkę na
kolana.
Brunet
przyniósł nam kanapki. Dla Hope jedna, dla mnie dwie, a dla niego trzy.
Zajadaliśmy się niebyt dobrym śniadaniem, które spałaszowaliśmy w kilka minut.
Miałam roztrzepane, nieco przetłuszczone włosy i czerwone, zapuchnięte,
nieobecne oczy oraz sine wargi, które z wysiłkiem układałam w uśmiech.
-Hope...
dzisiaj jedziemy do cioci Sarah...
-Mmm?-
dziewczynka spojrzała na brata zaskoczona.
-Widzisz....-
chłopak spojrzał na mnie na kilka sekund, a potem znów przeniósł wzrok na
siostrę- Zanim nasza mama wyzdrowieje minie trochę czasu. Musimy jechać do
cioci na ten czas.
Hope
wyglądała na zdezorientowaną całą tą sytuacją, ale zareagowała poważniej niż
myślałam.
-A
Crystal...? Zostaje?- spojrzała na mnie smutno.
-Nie
kochanie, Crystal jedzie z nami- uśmiechnął się Drake.
Dziewczynka
natychmiast wpadła w moje ramiona, a ja odwzajemniłam uścisk i lekko się
uśmiechnęłam. Hope oderwała się ode mnie
i odeszła kilka kroków uradowana.
-Crystal
jedzie z nami, Crystal jedzie z nami, Crystal jedzie z nami.....- zaczęła
śpiewać kołysząc się na boki i delikatnie klaszcząc.
Uśmiechnęłam
się jeszcze bardziej i spojrzałam wdzięcznie na Drake’a.
Zaraz potem zaczęliśmy się pakować.
Założyłam Hope jej kwiatową narzutkę i błękitne sandałki, a sama rozczesałam
włosy i przemyłam twarz wodą. Podziękowaliśmy bardzo Adah za suchary i za to, ż
zaproponowała nam nocleg. Kobieta życzyła nam miłej podróży i powiedziała iż ma
nadzieję, ze sobie poradzimy. Ruszyliśmy we trójkę na stację po raz kolejny
oglądając strawione przez ogień gospodarstwa, które ludzie próbowali odratowywać.
Było lato, można było przetrwać w małym, drewnianym domku, byle by był dach nad
głową. Do zimy było jeszcze dużo czasu i można było znów wznieść skromny,
ciepły dom.
Na 11:15 mieliśmy pociąg. Weszliśmy do
maszyny i zajęliśmy miejsca stawiając plecaki przed sobą. Podróż była długa i
męcząca, ale po pewnym czasie dotarliśmy wreszcie do miejscowości, w której
mieszkała ciotka Drake’a i Hope. Obawiałam się czy mnie przyjmie, jeśli już, to
czy mnie polubi. Miałam wiele obaw, ale to było jedyne wyjście....
wtorek, 11 sierpnia 2015
Rozdział 3 "Musimy być silne"
Siedziałam na ziemi kołysząc się z
płaczącą Hope na boki. Biały piasek rozpościerający się wokół mnie przypominał
teraz rozległą pustynię nie posiadającą końca.
„Nancy...”- na tą myśl po policzkach
szybko spłynął mi słony strumień łez. W tak poważnym stanie ludzie rzadko kiedy
wychodzili ze szpitala, a co mówić, kiedy nie mieli fachowej pomocy...?- z
moich ust wyrwał się przeraźliwy szloch. Zacisnęłam powieki i wykrzywiłam usta.
To nie mogła być prawda. Czułam się taka bezsilna. Mogłam tylko siedzieć,
płakać i czekać na polepszenie sytuacji. Tak bardzo chciałam cofnąć czas, coś
zrobić, zapowiedz temu wypadkowi.
Na dekolcie czułam wilgotne łzy Hope,
która zaciskała swoje małe dłonie na materiale mojej bluzki. Drake siedział
kilka metrów dalej, tyłem do nas. Twarz miał ukrytą w dłoniach, a ramiona
wyraźnie mu się trzęsły. Jednak nie było słychać szlochu. Otarłam łzy i
wysiliłam się na uśmiech- musiałam być silna dla Hope. Odsunęłam ją na
odległość pozwalająca mi spojrzeć jej w oczy.
-Kochanie,
musimy być silne. Moja ciocia i Wasza mama z tego wyjdą, a dziś przenocujemy
tutaj, zgoda?- powiedziałam starając się ukryć mój łamiący się głos. Mała
ponownie wybuchła płaczem- Ej...- zaczęłam ocierając jej łzy- bo mamusi będzie
smutno jak będziesz płakała...- uśmiechnęłam się. Hope
tylko pokiwała głową na znak zrozumienia i wzięła kilka głębokich wdechów na
uspokojenie -Chodź
zbudujemy zamek z piasku.- odparłam radośnie. Chciałam, żeby mała się czymś
zajęła.
Usiadłam
po turecku, a Hope naprzeciw mnie. Zagarnęłam rękoma z prawej i lewej strony
piasek, po czym powstała niewielka górka. Powtórzyłam czynność kilka razy i
miałyśmy już materiał do budowli. Dziewczynka zaczęła się bawić i szybko
zapomniała o mamie. Wpadła w wir zabawy. Przyniosłam w dłoniach trochę
wilgotnego piasku, który ochoczo się ze sobą zlepiał w przeciwieństwie do
swojego suchego kuzyna. Kiedy byłam już pewna, że Hope świetnie się bawi powoli
wstałam.
-Zaraz
przyjdę- odparłam z uśmiechem dostrzegając obawy malujące się na jej małej
twarzyczce.
Mała
pokiwała głową i spuściła ją by kończyć budowę zamku. Ja szłam pewnym krokiem w
stronę Drake’a, który nie ruszał się od bardzo dawna.
-Drake...?-
zapytałam łagodnie kładąc brunetowi rękę na ramieniu. Chłopak gwałtownie
odwrócił głowę w moją stronę, a potem przybrał tą samą minę i wrócił do
wcześniejszej pozycji. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Pocieszać go? Odrywać
od przykrych wspomnień? A może po prostu siedzieć i płakać razem z nim?- Chodź
pomóż mi i Hope budować zamek- powiedziałam po długiej ciszy.
Chłopak
bez słowa wstał i ruszył w stronę dziewczynki radośnie szperającej w
piasku. Drake podszedł do niej po cichu,
a potem szybko objął ją w pasie, podniósł do góry i kręcił się z nią wokół własnej osi. Wszyscy
troje się śmialiśmy, a ja jako obserwator na moment zapomniałam o ciotce i
wuju. Drake powoli zwalniał obroty aż w końcu rodzeństwo padło na piasek. Hope
roześmiana siedziała na brzuchu brata, a ten patrzył na nią radosnymi oczyma.
Zrobiłam krok w stronę dwójki, ale się opamiętałam. Nie będę im przeszkadzać.
Są rodzeństwem, a ja intruzem. Nie powinnam się wtrącać. Odwróciłam się, a
uśmiech zszedł mi z twarzy. Objęłam się rękoma jak gdyby
dwudziestopięciostopniowy upał był dla mnie jak trzydziestostopniowy mróz.
Westchnęłam i ruszyłam powolnym krokiem na przód wlokąc na stopach zniszczone
buty i zatapiając je w piasku. Czułam się niechciana, jak gdyby to nie był mój
świat, mój dom. Byłam tak zatopiona w myślach, że nie słyszałam jak ktoś
biegnie w moją stronę.
-Ty
też chcesz samolot?- wykrzyknął Drake w asyście roześmianej Hope. Zdążyłam
tylko odwrócić głowę i nie miałam sekundy na reakcję, a już szybowałam z nogami
w powietrzu. Szczerze się roześmiałam. Widziałam tylko radosną i klaszczącą
Hope przymykającą powieki. Kręciło mi się w głowie, a świat wirował. Pomimo
tego śmiałam się ile sił. Mój „lot” trwał znacznie dłużej niż ten dziewczynki.
Podobnie jak wcześniej rodzeństwo wylądowaliśmy na białym, nagrzanym piasku. Z
tą różnicą że leżeliśmy obok siebie, a nie na sobie. Złapałam się nadal
roześmiana za głowę i próbowałam bez skutecznie usiąść- Drake tak samo.
-Zabiję
cię...- powiedziałam poważnie, a potem głośno się zaśmiałam.
Ledwo
co otrzepaliśmy się z piasku usłyszeliśmy znajomy głos.
-Przyniosłam!-
wykrzyczała Adah z daleka i pomachała paczką sucharów.
Uśmiechnięci
chwyciliśmy swoje plecaki w dłonie i zmierzaliśmy w stronę czarnowłosej kobiety
-O, widzę, że humor się poprawił- odparła gdy się do niej zbliżyliśmy- Chodźcie
do środka. Na pewno jesteście głodni, a Hope powinna się położyć, jest już 18:00.
Weszliśmy
we czwórkę do budynku. Znowu napłynęła fala wspomnień, na myśl których
zeszkliły mi się oczy. Nozdrza znów wypełnił ten niemiły zapach, a oczy znów
ujrzały chorych i rannych. Serce zatrzepotało panicznie w piersi nie mogąc
wytrzymać tylu emocji. Zaczęliśmy wspinać się po drewnianych, skrzypiących
schodach na trzecie piętro. Moim oczom ukazał się wąski korytarz, a po jego
bokach wejścia do pomieszczeń, z których dochodziły głośne rozmowy. Weszliśmy w
trzecie drzwi po lewej stronie. Pomieszczenie było wypełnione zdrowymi osobami
śmiejącymi się i radośnie gaworzącymi. Dzieci bawiły się razem w berka, a
dorośli siedzieli w grupkach omawiając wydarzenia ostatniego dnia.
-Możecie
się tu nieco rozłożyć.- powiedziała Adah i udała się do grupki ludzi, wśród
której usiadła.
Westchnęłam
głęboko i udałam się w kąt pomieszczenia.
-Przepraszam,
mógłby się Pan troszkę przesunąć- zapytałam łagodnie mężczyznę około
trzydziestki z blond włosami.
-Ależ
oczywiście- posłał mi ciepły uśmiech po czym wstał i przesunął materac oraz
swoje rzeczy.
O
to samo Drake poprosił kobietę z małym dzieckiem, która także się zgodziła.
Mieliśmy teraz wystarczająco dużo miejsca, by rozłożyć dwie karimaty. Postawiliśmy
plecaki w kącie i rozłożyliśmy karimaty, by czasem nikt nie zabrał nam
niechcący miejsca. Hope popędziła ganiać z innymi dziećmi.
-Niedobrze...-
powiedział Drake opierając się o ścianę- Crystal...?- zaczął po dłuższej chwili
milczenia- Ile ty w zasadzie masz lat?- zapytał patrząc mi w oczy.
-Czternaście.-
uśmiechnęłam się.
-Ty
pewnie wiesz ile ja mam...-odparł nieco zakłopotany.
Roześmiałam
się krótko.
-Tak-
powiedziałam z uśmiechem- piętnaście. A Hope cztery.
Drake
także się zaśmiał.
-Skąd
tyle o mnie wiesz?
-Mieszkasz
kilka domów dalej. Ciocia czasem rozmawiała z waszą mamą i opowiadała mi o Was.
-Ja
o Tobie nie wiem prawie nic...- odparł trochę smutno.
-Nie
martw się. Pewnie wojna nieraz będzie mi kazała Ci o sobie opowiedzieć.
-Co
będziesz teraz robić? Gdzie będziesz?- zapytał poważnie.
-Nie
wiem- wzruszyłam ramionami i spuściłam lekko głowę- moja rodzina mieszka bardzo
daleko. Ciocia jeśli wyzdrowieje to nie prędko... Nawet nie wiem gdzie będę
jutro nocować.
Zaczęłam
płakać kryjąc twarz w dłoniach.
-No
już... – brunet zaczął głaskać mnie po plecach wygiętych w łuk- nie chciałem...
Przepraszam....
-Spokojnie...-
powiedziałam odrywając ręce od twarzy i patrząc na moje nogi- to nie twoja
wina- spojrzałam na chłopaka i uśmiechnęłam się przez łzy.
-No!
Dzieci spać!- usłyszałam głos niosący się przez całe pomieszczenie.
-Hope!-
zawołałam przystawiając ręce do ust.
Blondyneczka
szybko przybiegła na moje wołanie. Była bardzo radosna, najwidoczniej zabawa z
dziećmi poprawiła jej nastrój -Idziemy spać- odparłam z entuzjazmem i złapałam
Hope po czym przyciągnęłam ja do siebie i mocno przytuliłam na co mała
odpowiedziała mi dziecięcym śmiechem- No już, koniec wygłupów. Przekręciłam się
na lewą stronę i powróciłam do pozycji siedzącej zostawiając dziewczynkę na
złączeniu dwóch karimat.
-Bajkę!-
niemalże wykrzyczała mała.
-Ale...-
zaczął Drake.
-Dobrze.-szybko
weszłam mu w słowo- Ale musisz obiecać, że zaśniesz...- spojrzałam na Hope
wymownie.
Mała
szybko pokiwała głową (która była jedyną częścią ciała wystająca spod koca) na
myśl o mającej się zaraz rozpocząć opowieści.
-No
więc kiedyś, dawno temu żyła sobie księżniczka. Miała piękne sukienki,
wspaniały makijaż, śliczne, szklane buty. Jej długie, czarne jak skrzydła
kruka, kręcone włosy opadały na ramiona. Ale księżniczka była nieszczęśliwa.
Siadała wiele razy przy małym strumyku i myślała, że chciałaby być jak on.
Chciałaby przedzierać się przez skały, być niezależną, silną. Pewnego dnia
uciekła. Wędrowała przez gęste lasy, piaszczyste pustynie, niebezpieczne
dżungle i pustkowia. Nocowała u miłych ludzi- przerwałam na chwilę, by pojrzeć
na zainteresowanego moją opowieścią Drake’a, który się we mnie uporczywie
wpatrywał- Pewnego dnia trafiła do chaty, w której mieszkała urocza staruszka.
Jak się później okazało ta staruszka miała
wnuka, który z nią mieszkał. Kobieta bardzo się ucieszyła, że ma gościa.
Traktowała dziewczynę jak wnuczkę.
Mieszkali tak we trójkę całą wiosnę, całe lato, całą jesień i całą zimę.
I przyszła wiosna- czas, w którym kwiaty budzą się do życia. Księżniczka chciała ruszyć dalej, ale powstrzymywało ja
tylko jedno- zakochała się w chłopcu o imieniu Ian (czyt. Ijan).
-Czy
to był ten wnuczek?- przerwała mi dziewczynka.
-Tak
kochanie. No więc pewnego dnia wyznali sobie miłość. Zakochani ruszyli w siną
dal na białym rumaku. Żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
Hope
ziewnęła. To była tak banalna historia. W życiu nie ma cudów. W normalnych
warunkach zapewne nikt nie udzieliłby jej gościny. Nasza księżniczka zmarła by
po kilkunastu dniach marszu nie przyzwyczajona do panujących wokół niej
warunków. Jeśli jednak by przetrwała chłopak, w którym się zakochała nie
zostawiłby domu, w którym mieszkała jego stara babcia. Na pewno odziedziczyłby
po niej dom i nie chciałby wyjeżdżać i zostawiać umierającej kobiety.
Kątem oka zobaczyłam, że dorośli także
pomału kładą się spać, a ja byłam wyczerpana po dzisiejszym dniu. Położyłam się
delikatnie, objęłam śpiąca już słodko Hope i zamknęłam zmęczone oczy- tyle dziś
widziały. Niektórzy ludzie przez całe życie nie ujrzeli tyle ile ja jednego
dnia.
Zasnęłam...
poniedziałek, 27 lipca 2015
Rozdział 2 "Co się stało?"
Bomba zapalająca uderzyła z hukiem w
ziemię, a po moich plecach przeszedł powiew ciepłego wiatru, który nieco
popchnął mnie do przodu. Biegliśmy w jakimś nieznanym mi kierunku. Żwir, którym
była wyłożona droga, chrzęszczał pod nogami, a policzki piekły od gorąca.
Pomarańczowe języki łapczywie pochłaniały kolejne budynki nie oszczędzając
żadnego domu. Drzewa płaczliwie zrzucały kolejne gałęzie. Cała wioska zdawała
się być pogrążona w rozpaczy, w przeraźliwym szlochu. Ludzie biegli w różnych
kierunkach niekiedy zderzając się ze sobą lub upadając na ziemię. Wszyscy
próbowali ratować swój dobytek, gasić pożar. Wybiegliśmy z wioski i udaliśmy
się w miejsce, gdzie kiedyś płynęła rzeka. Chłopak cały czas trzymał mnie lewą
ręką za nadgarstek, ale ani razu się na mnie nie spojrzał. Teraz mogłam
zobaczyć twarz mojego wybawcy. Chłopak puścił moją rękę i odwrócił się w moją
stronę. To był Drake (czyt. Drejk). Znałam go z widzenia, był ode mnie o rok
starszy i mieszkał kilka domów dalej. Nigdy nie zamieniliśmy słowa, czasem
tylko wymienialiśmy się spojrzeniami. I pewnie większość z Was pomyśli, że
zaraz potem chłopak wykrzyczał słynną formułkę „Oszalałaś?! Przecież mogłaś
zginąć!”. Jednak tak nie było i wcale nie wydawało mi się to dziwne. Zarówno ja
jak i On doskonale wiedzieliśmy, że byłam w stanie zagrożenia życia. Wiedzieliśmy,
że pewnie nie ruszyłabym się z miejsca i wiedzieliśmy, że Drake mnie ocalił, a
więc nie było o czym rozmawiać. Chłopak odwiązał chustę i postawił małą, na oko
czteroletnią dziewczynkę na ziemi. Przysiedliśmy ciężko na trawie i
wyrównywaliśmy oddechy.
-Dziękuję..-
wyszeptałam.
Dziecko
wtulało się usilnie w starszego brata.
-Tu
będziemy bezpieczni- zwrócił się do dziewczynki.
-Gdzie
mamusia?- zapytała mała.
-Oczywiście,
że w schronie... Przetrwa nawet ćwierć tonową bombę...- odpowiedział pewnie
Drake.- No już.... spokojnie- przytulił siostrę- przyprowadziłem Ci dziewczynkę
do zabawy- odparł miłym, ciepłym głosem, a na koniec wskazał na mnie wzrokiem.
Gdy
tylko dziecko usłyszało o nowej koleżance odwróciło głowę i zaczęło zmierzać w
moją stronę. Natychmiast się uśmiechnęłam. Dziewczynka miała włosy w kolorze
jasny blond uczesane w dobieranego warkocza. Jej duże, błękitne oczy wpatrywały
się we mnie z zaciekawieniem. Czterolatka była nieco pulchna, zresztą tak jak
każde dziecko w tym wieku. Dziewczynka była ubrana w luźne, cienkie, niebieskie
spodnie ściągane na kostkach, białą, przewiewną bluzeczkę, a na to niebieską
narzutkę z kapturem w kwiatki wiązaną pod szyją.
-Witaj...-
zaczęłam przyjaźnie- jak masz na imię?
-Hope
(czyt. Hołp)- odpowiedziała niepewnie.
-Masz
piękne imię- ukradkiem zerkałam na Drake’a, który wtedy stał z rękoma opartymi
na biodrach i namalowanym szerokim uśmiechem na twarzy.
Chłopak
ruszył w stronę dziewczynki i wziął ją na ręce tak, by nadal mnie widziała.
-Nie...!-
odparła pewnie i nieco się szarpała. Po chwili wyciągnęła pulchne rączki w moją
stronę, a ja z uśmiechem przystałam na jej propozycję.
Wstałam
i wzięłam Hope na ręce, a ona odwdzięczyła mi się słodkim, dziecięcym, szczerym
śmiechem, który wydobył się z małych, wąskich ust.
-A
Ty jak masz na imię..?- zapytał niepewnie Drake.
-Crystal
(czyt. Kristal).
Chłopak
kiwnął głową z lekkim uśmiechem.
-Ja
jestem...- kontynuował.
-Drake.-
przerwałam mu nie odrywając wzroku od bawiącej się moimi brązowymi włosami
dziewczynki.
Chłopak
podrapał się nieco zbity z tropu po głowie.
-Chodźcie...-
powiedział i wyciągnął ręce, by wziąć na nie Hope, ale ta kategorycznie
odmówiła.
Przeszliśmy
kawałek i moim oczom ukazało się wysokie, zielone wzgórze, na którym stał rząd
ludzi obserwujących ich palące się domy i opłakujących swoich bliskich. Wdrapaliśmy
się na wzniesienie. Słychać było donośne rozmowy.
-Zrzucali
dwa razy! Pożar nie do ugaszenia! Chcesz zalać ogień wodą, a tylko roznosisz
naftę...- dało się słyszeć głos jakiegoś chłopaka, który rozmawiał z grupką
mężczyzn.
Stanęliśmy
daleko od zgromadzenia, gdzie tłum zdecydowanie się przerzedził.
Chłopak
przyglądał mi się uważnie, nieco ściągając brwi. Miał w oczach strach i troskę,
które wydawały się kłócić o miejsce.
Drake był postawnym, szczupłym, dobrze
zbudowanym chłopakiem o brązowych włosach, opalonej skórze i ciepłych, piwnych
oczach. Był ubrany w zielone spodnie i płaszcz razem przypominające mundur, a
całość dopełniała wojskowa czapka. Chłopak miał radosny wyraz twarzy. Na nogach
widniały dobre, czarne glany. Drake był bardzo miły i dużo pomagał w opiece nad
swoją młodszą siostrą, która go uwielbiała.
Odwróciłam się w stronę tłumu i podeszłam
nieco bliżej. Mała nawet nie zwróciła uwagi na palącą się wioskę, do której
teraz była odwrócona plecami. Drake poszedł w moje ślady. Wspólnie oglądaliśmy
płomienie pochłaniające powoli resztki drewna i roślin. Z tłumu stojącego
przede mną co jakiś czas dało się wychwycić czyjś lament, szloch, płacz
dziecka. Reszta stała lub siedziała z tym co zdążyli zabrać. Każdy ledwo
trzymał się na nogach patrząc na jego palący się dobytek. Wtedy nagle
przypomniałam sobie o mojej ciotce i wuju, których po chwili zaczęłam szukać
nerwowo się rozglądając.
-Kogo
szukasz?- zapytał Drake.
-Cioci
i wujka- byli w schronie- odpowiedziałam dalej szukając moich opiekunów
wzrokiem.
Nagle
usłyszałam czyjś głos, po chwili zorientowałam się, że należał do mężczyzny
jadącego na rowerze.
-Punkt
medyczny zorganizowano w budynku ratusza! Punkt medyczny zorganizowano w
budynku ratusza!- krzyczał, by wszyscy go usłyszeli i brnął dalej przed siebie
powiadomić innych.
Nie
zastanawiając się długo oddałam Hape Drake’owi i ruszyłam w stronę ratusza.
-Gdzie
idziesz?- zapytał chłopak doganiając mnie.
-Do
ratusza.
-Zaczekaj!
Nie pędź tak!- zatrzymałam się- pójdziemy z Tobą.
Uśmiechnęłam
się, ale i tak szybko szłam bardzo martwiąc się o Nancy i Ethan’a. Co jeśli coś
im się stało? Byłam bardzo zmartwiona. Z naszego domu nic nie zostało.
Przemierzaliśmy drogę w ciszy obserwując szczątki, które oszczędziły płomienie.
Wszystko zniszczone. Po środku ruin stał ratusz, który nie był taki jak kiedyś. Bez szyb w oknach,
nadpalony, z brakiem niektórych elementów nie sprawiał wrażenia bezpiecznego
budynku. Pomimo tego musiałam dowiedzieć się, czy moje wujostwo tam jest. A
jeśli nie, to może ktoś ich widział? Przed budynkiem stało stoisko do
opatrywania drobnych ran. Stanęliśmy tam na chwilę, by lekarz zobaczył otarcia
Hope.
-Kingsley
(czyt. Kingsli)!?- usłyszałam czyjś głos. Gwałtownie odwróciłam się w jego
stronę. Należał do mojej sąsiadki. Miała na imię Adah i przyjaźniła się z moją
ciocią. Kobieta posiadała czarne, piękne włosy spięte w koka i była ubrana w
zielone spodnie i niebieską bluzkę.- byłaś u ciotki?- na te słowa rozszerzyłam
oczy- jest ranna.
Kiwnęłam
głową i spojrzałam na Drake’a i Hope. Wtedy Adah też przeniosła na nich wzrok.
-Drake?
– chłopak skinął głową- Drake Hargrave (czyt. Hargrejw)? Twoja matka leży na
tym samym oddziale co Nancy. Idź do niej, a ja zostanę z małą.
Oboje
ruszyliśmy do ratusza. Weszliśmy przez podwójne drzwi. Wszędzie krzątali się
ludzie, niekiedy dwójka dzieci ganiała radośnie po korytarzu. Budynek był cały
z drewna. Skręciliśmy w stronę rejestracji, która, jak mniemałam, okazała się
mało pomocna, bo kiedy jest dużo ludzi nikt nie nadążyłby zapisywać nazwisk, a
niektóre przypadki nie mogły czekać.
-Ma
pani spis nazwisk?- zapytałam.
-Niestety
nie. A mogłabym w czymś pomóc?- zapytała kobieta w krótko ściętych włosach.
-Tak.
Szukamy jakiegoś doktora.
-Poszukajcie
na drugim piętrze.
-Dobrze,
dziękujemy.
Czym
prędzej ruszyliśmy na górę po schodach. W każdej sali leżeli ranni, a na
korytarzu czuć było niemiły zapach drażniący nozdrza. Weszliśmy w pierwsze
drzwi po prawej na drugim piętrze.
-Przepraszam,
wie może ktoś gdzie jest jakiś lekarz?- zapytałam pacjentów z lekkimi obrażeniami,
bo nie chciałam niepokoić tych z ciężkimi.
-Idźcie
dalej.... powinien być na końcu korytarza.
-Dobrze,
dziękuję. Życzę powrotu do zdrowia.- powiedziałam i wyszłam.
Sprawdziliśmy
przedostatnie drzwi od końca i wreszcie natknęliśmy się na lekarza. Był wysoki
i miał około czterdziestu lat. Nosił okrągłe okulary i miał lekki zarost oraz
gęste, ciemne włosy.
-Dzień
dobry.
-O.
Kingsley i Hargrave. Szukałem Was. Jesteście cali?- skinęliśmy głowami- Chodźcie
za mną.
Serce
coraz szybciej zaczęło mi bić. Bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam czy
Nancy jest w poważnym stanie czy ma tylko małe zadrapanie. Weszliśmy do dużego
pomieszczenia wypełnionego ludźmi, którzy większą część ciała mieli owiniętą bandażami,
na których widniały duże, nieregularne, szkarłatne plamy.
-To
Twojej ciotki?- lekarz pokazał mi wisiorek z srebrną zawieszką w kształcie
kwiatu.
-Tak....-
powiedziałam lekko zaniepokojona.- a co z Ethan’em? – zapytałam po chwili
ciszy.
-Nie
żyje... Odnaleziono go martwego i od razu pochowano w zbiorowej mogile...
Przykro mi.
Mężczyzna
zaprowadził nas do dwóch kobiet leżących obok siebie. Prawie całe były owinięte
bandażami. Łącznie z głowami, na których zostały tylko otwory na usta, nos i
małe szparki na oczy. Bez wahania przyklęknęłam obok ciotki. Nawet nie mogłam
potrzymać jej ręki, bo była zabandażowana. A więc na pewno wszystko ją bolało.
-Nareszcie
zasnęły. Powinny się znaleźć w prawdziwym szpitalu.- odparł doktor.
Zaczęłam
płakać, pomimo prób powstrzymania łez te i tak lały się po policzkach.
-Nancy,
wyjdziesz z tego....- mówiłam.
Drake
także cały się trząsł, bo jego matka nie była w lepszym stanie niż moja ciotka.
Kołysałam się lekko na boki, aż wreszcie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
-Powinniście
iść. Muszą odpocząć- odparł lekarz.
Powoli
wstałam nadal cała się trzęsąc i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Ostatni raz
spojrzałam na zabandażowaną ciotkę i wyszłam na korytarz. Jeszcze bardziej
zalałam się łzami. Drake czym prędzej mnie przytulił, a ja potrzebowałam
odrobiny czułości w tak ciężkich chwilach.
-Będzie
dobrze...- chłopak gładził kciukiem moje ramię- Zobaczysz....
Wyszłam
z budynku z opuchniętymi oczami. Hope bawiła się w piaskownicy, a Adah
siedziała przy niej. Kiedy tylko nas zobaczyła wstała i podbiegła do nas.
-Jest
źle...
-Niestety-
odpowiedział Drake.
-Wzięliście
już porcję jedzenia?
-Nie-
odpowiedziałam.
-Przyniosę
Wam zaraz. Nocujemy dziś z rodziną w ratuszu na trzecim piętrze, przyjdziecie?
-Dziękujemy,
przyjdziemy- odparłam.
Po
tych słowach kobieta ruszyła w stronę budynku, a do nas podeszła lekko
zaniepokojona Hope.
-Co
z mamusią?- zapytała.
-Jest
w szpitalu.- skłamał Drake.
-Ja
chce ją zobaczyć...
-Oh....
już jest za późno na odwiedziny.- stwierdził chłopak mówiąc przez dzióbek.
Dziewczynka
zaczęła mocno płakać. Drake natychmiast ją przytulił, ale ona go odepchnęła i
wyciągnęła ręce w moją stronę. Bez wahania przytuliłam drobną osóbkę.
Współczułam jej. Matka jest dla dziecka całym światem. Miałam nadzieję, że
Nancy z tego wyjdzie... Ethan zginął... umarł, na zawsze. Nigdy nie wiesz kiedy
rozmawiasz z kimś po raz ostatni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)